czwartek, 28 lutego 2013

Prezenty, paczuszki i duża paka z DM-u :)

Muszę Wam powiedzieć, że w lutym przybyło mi dość sporo różnych dobroci. Część z nich to były prezenty, jakie otrzymałam od trzech fantastycznych babeczek, część sama sobie sprezentowałam z okazji walentynek (bo mój mąż jest z tych, którzy mówią "weź sobie pieniądze i wybierz coś sama") no a dużą pakę z DM-u dostałam wczoraj od Agi, która już wróciła do Polski na stałe, jest więc to ostatnia od niej paczka. Mam nadzieję, że wybaczycie więc dużą ilość zakupów z DM-u, ale są tu rzeczy nie tylko dla mnie, czyli paczka do podziału. Jednak chciałam Wam po prostu pokazać jak prezentowała się cała paczka. 

PREZENTY

Pierwszy z prezentów otrzymałam od kochanej Anetki znanej jako Kosmetyczna Kraina. Muszę szczerze powiedzieć, że jak otworzyłam kopertę to się najzwyczajniej na świecie wzruszyłam. Wiedziałam, że Anetka ma zamiar mi wysłać paczuszkę niespodziankę, ale to co w niej ujrzałam sprawiło, że buzia mi się uśmiechnęła a w oczach pojawiły się łzy, wzruszenia oczywiście :)
Oto co otrzymałam w paczuszce:


Cienie do powiek Inglota z serii Pearl w nr 399 i nr 420


Pędzelek do nakładania cieni do powiek Hakuro H70

Anetko, wiem, że dziękowałam Ci już wiele razy, ale chciałabym Ci raz jeszcze bardzo mocno podziękować za te cudeńka :*

Drugą paczkę dostałam od mojej koleżanki Hani, która jak się okazało mieszka niedaleko Goerlizt czyli niedaleko drogerii DM. Oto, co zawierała przesyłka:


Haniu, Tobie także bardzo mocno dziękuję :*

Trzecią przesyłkę otrzymałam od Jamapi :) Jako jedna z "gaduł" otrzymałam sygnowane przez Magdę lakiery do paznokci w kolorach Słoneczny Patrol oraz Mary Rose.


Magdo - bardzo dziękuję!

Kolejne prezenty sprawiłam sobie sama z okazji Walentynek.
Chcecie zobaczyć co to było?
Jeśli tak, to już Wam to pokazuję :)


Woski YC zakupiłam w sklepie internetowym Candle Room - mieli oni darmową przesyłkę właśnie z okazji Walentynek. Są to moje pierwsze woski, bo do tej pory kupowałam tylko świeczki tej firmy, jednak na pewno nie ostatnie. Muszę powiedzieć, że naprawdę jestem zadowolona z tych zapachów, jedynie pink dragon fruit pachnie dla mnie zbyt intensywnie i czasami i mnie i męża od tego zapachu dusi. Pozostałe pachną rewelacyjnie, a moim zdecydowanym ulubieńcem jest Strawberry Buttercream. Pachnie jak truskawki z bitą śmietaną, cudo. W marcu zamierzam sobie kupić świecę o tym zapachu no i dokupić woski z nowej serii :)


Kolejnym prezentem, który sama sobie sprawiłam, jest szczotka Tangle Teezer kupiona w sklepie internetowym alledrogeria. Od długiego czasu chodziła mi ta szczotka po głowie, ale jakoś nie mogłam się na nią skusić. W końcu ostatnio stwierdziłam, że jak jej teraz nie kupię to potem w ogóle mi ochota odejdzie więc kupiłam ją za dokładnie 43,50 zł. Po raz pierwszy robiłam zakupy w tym sklepie ale na pewno nie po raz ostatni. Przesyłka dotarła do mnie błyskawicznie i na każdym etapie realizacji zamówienia otrzymywałam informacje od sklepu, co się z moim produktem dzieje. To mi się bardzo podoba!

Prezenty już były to teraz przejdę do ostatnich ZAKUPÓW poczynionych przez Agę, czyli do DM-u.


Podzieliłam produkty na kategorie, żeby na zdjęciach wyglądało wszystko ładnie.

PRODUKTY DO WŁOSÓW

 

PRODUKTY DO TWARZY



PRODUKTY DO RĄK


PRODUKTY KĄPIELOWE & PIELĘGNACJA CIAŁA


PIELĘGNACJA UST (i jeden produkt do włosów)


KOLORÓWKA



Aguś, Tobie również bardzo mocno dziękuję za te wszystkie zakupy, które mi robiłaś przez te kilka ostatnich miesięcy :*

I na tym się kończą moje lutowe nowości. Jednak w związku z tym, że w domu nagromadziło mi się sporo zapasów, to chciałam Was poinformować, że póki z zapasów trochę nie zejdę to nie będzie u mnie żadnych większych postów zakupowych. Muszę trochę oczyścić dom z kosmetyków ;)
Czekam jeszcze na jedną przesyłkę z 4 produktami firmy Bath & Body Works, które Wam jakoś w marcu zaprezentuję i na pewno kupię żele z edycji letniej Balea i póki co z zakresu pielęgnacji nie zamierzam chyba niczego więcej kupować.


środa, 27 lutego 2013

Pat&Rub - Różany piling do ust

Peelingów do ust nigdy nie używałam. Moja przygoda z nimi zaczęła się w grudniu, kiedy to mój mąż zamiast peelingu do ciała kupił mi właśnie peeling do ust. Najpierw nie byłam zbyt zadowolona, bo pomyślałam sobie: "po co komu peeling do ust i to jeszcze za wcale niemałe pieniądze". Jednak odkąd pierwszy raz użyłam tego produktu to teraz używam go regularnie 2 razy w tygodniu i wiem, że jeśli mi się kiedyś skończy to na pewno do niego wrócę. Dziś zatem będzie mowa o różanym pilingu do ust z firmy Pat&Rub.


OD PRODUCENTA

Piling do ust różany Pat&Rub Lips to kosmetyk naturalny, który delikatnie złuszcza skórę ust, a następnie nawilża ją i wygładza.
100% natury tak ważne na ustach!
Piling jest kompozycją zdrowego cukru z brzozy oraz olejów i maseł roślinnych.
Zawiera ksylitol – cukier z brzozy o działaniu przeciwpróchniczym.
Kolor nadaje nawrot lekarski, który ma działanie kojące. Aromat pilingu pochodzi od olejku z róży damasceńskiej.
Kosmetyk błyskawicznie wygładza i odżywia usta. A ile przy tym przyjemności! Naturalne aromaty uwodzą, ksylitol osładza dzień.

Sposób użycia: Weź odrobinę cukrowego kosmetyku na palec i rozsmaruj na ustach, po zabiegu możesz bezkarnie oblizać usta. To jest w 100% jadalne, pyszne i słodkie:) Używaj, aby usta odzyskały gładkość i blask. Polecamy piling ust przed nałożeniem koloru na usta.

SKŁAD


MOJA OPINIA

Piling do ust otrzymujemy w 25 ml, odkręcanym, plastikowym słoiczku. Słoiczek ten zapakowany jest dodatkowo w kartonik, na którym umieszczonych jest kilka informacji. Niestety, kosmetyki z tej firmy nigdy nie są wyposażone w informacje na temat sposobu użycia produktu. Sposób użycia i dokładniejsze informacje o produkcie są podane na stronie producenta. Oczywiście jak używa się kremu do rąk czy pilingu do ust (dziwnie mi się pisze wyraz piling przez "i" a nie przez "ee") każdy z nas wie, mimo to uważam, że dokładniejsze informacje by się przydały.


Po otworzeniu kartonika ukazuje nam się mały, zgrabny słoiczek o czarnym wieczku i przezroczystej reszcie. Można więc obserwować bez konieczności odkręcania opakowania ile produktu nam jeszcze zostało. A kosmetyk ten jest niewiarygodnie wydajny. Podzieliłam się nim z koleżanką, a obawiam się, że mogę nie zdążyć go zużyć w terminie.


Piling do ust należy do pilingów cukrowych. Kryształków cukru, a dokładniej ksylitolu jest naprawdę bardzo dużo. Kryształki te są połączone z olejkami i masłem, co razem tworzy jedną spójną całość, a cukier nie jest zbyt suchy. Wystarczy na palec nałożyć odrobinę tego produktu i rozprowadzić go na ustach. Ja masuję usta dłuższą chwilę, żeby je troszeczkę poszorować a następnie resztę produktu zlizuję z ust i zjadam :). Są tu same naturalne składniki więc nic nam nie zaszkodzi, a piling jest bardzo smaczny.


Jeśli chodzi o działanie tego produktu to muszę szczerze powiedzieć, że piling ten jest rewelacyjny. Chwila masażu tym produktem a na ustach nie ma już żadnych suchych skórek. W grudniu moje usta były wyjątkowo przesuszone i byłam pewna, że ten piling to taki pic na wodę. Jednak kiedy po jednym użyciu zobaczyłam, że wszystkie te brzydkie, sterczące suche skórki zniknęły - diametralnie zmieniłam o tym produkcie zdanie.

Produkt ten występuje w 3 wariantach zapachowych: różanym, pomarańczowym i kawowym. Mój mąż wybrał zapach różany. Jak tylko zobaczyłam na kartoniku napis różany to minę miałam nie za ciekawą, bo za tym zapachem nie przepadam. Jednak jak się okazało zapach jest przyjemny i delikatny i w sumie się cieszę, że taką wersję od męża otrzymałam :)

Jeśli macie problemy z ustami i gospodarujecie wolną gotówką, to jak najbardziej ten piling do ust Wam polecam. Jeśli natomiast usta macie bezproblemowe to będzie to dla Was zbędny wydatek, bo pewnie różnicy nie zauważycie.

- pojemność: 25 ml
- cena: 49 zł (ja kupiłam za 39 zł)
- dostępność: strona internetowa Pat&Rub, Sephora, Merlin

 

poniedziałek, 25 lutego 2013

BeBeauty - Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu

Swojego ulubieńca jeśli chodzi o płyny micelarne mam już od dawna. Jest nim oczywiście Bioderma Sensibio, której używam przede wszystkim do demakijażu oczu. Nie szczypie ich ani nie podrażnia, w przeciwieństwie do wielu innych płynów micelarnych czy dwufazowych, które miałam okazję wypróbować. Szkoda mi jednak używać Biodermy do demakijażu całej twarzy, bo do najtańszych ten micel nie należy. W ramach blogowego szaleństwa ja także postanowiłam wypróbować zachwalany przez wiele osób płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy oraz oczu z biedronkowej marki BeBeauty.


OD PRODUCENTA I SKŁAD


MOJA OPINIA

Biedronkowy płyn micelarny otrzymujemy w plastikowym opakowaniu o 200 ml pojemności. Jego zamknięcie różni się od innych płynów micelarnych, bo nie jest ono otwierane na "klik" tylko po naciśnięciu na górze uchyla nam się taki mały dzióbek z otworkiem. Nie wiem czy wiecie o co mi chodzi, bo inaczej tego wytłumaczyć nie potrafię, dlatego pokażę to dodatkowo na zdjęciu.


Początkowo taki sposób otwierania produktu mi się nie podobał, jednak z czasem przypadł mi do gustu. Płyn micelarny jest dobrze zamknięty, nie ma problemu z tym, żeby się niespodziewanie wylewał, a ten dzióbek po otwarciu wylewa nam tyle produktu na wacik ile chcemy. Nie trzeba się obawiać, że jeśli mocniej przechylimy butelkę to płynu wyleje się nam zbyt wiele.

Na opakowaniu producent zapewnia nas, że micel dokładnie usuwa makijaż, nawet wodoodporny i zanieczyszczenia. A jak jest z tym w praktyce? Otóż jeśli chodzi o makijaż wodoodporny to nic Wam na ten temat powiedzieć nie mogę, ponieważ wodoodpornych kosmetyków nie używam. Natomiast z moim dosyć mocnym makijażem twarzy (baza, podkład, puder, róż do policzków) radzi sobie całkiem nieźle. 3 waciki i twarz jest w miarę dobrze oczyszczona, oczywiście ewentualne resztki makijażu doczyszczam emulsją do twarzy z Alverde. Twarz mnie po tym płynie micelarnym nie piecze, nie jest zaczerwieniona i co najważniejsze - faktycznie jest odświeżona bez uczucia jakiejkolwiek lepkości. Jest gładka i miła w dotyku. Oczu natomiast tym produktem nie zmywam, bo po przykrych doświadczeniach z innymi kosmetykami do demakijażu oczu, do tego celu używam sprawdzonej już Biodermy.

Muszę szczerze powiedzieć, że jestem mile zaskoczona tym produktem. Na tyle - że dokupiłam w zapasie 2 kolejne buteleczki, w razie gdybym miała problemy z jego dostaniem. Jest tani i moim zdaniem warto się nim zainteresować, chociażby po to, żeby go przetestować na własnej skórze. Dodać muszę tylko, że do zbyt wydajnych ten płyn się nie zalicza, ale za taką cenę i skuteczność - wydajność można mu śmiało wybaczyć.

- pojemność: 200 ml
- cena: 4,49 zł
- dostępność: Biedronka


sobota, 23 lutego 2013

Alverde - Waniliowo-mandarynkowa pomadka do ust

Jesień i zima to ciężki czas nie tylko dla naszego ciała, ale także dla naszych ust. Często pękają, tworzą się na nich rany, albo są strasznie przesuszone. Odpowiednia ich pielęgnacja pozwala utrzymać je w dobrym stanie. Ja 2 razy w tygodniu robię peelingi ust i od jakiegoś czasu nakładam na nie karmelowe masełko od Nivea, a na noc grubszą warstwę balsamu Tisane w słoiczku. Jednak kiedy gdzieś wychodzę, to nie zabiorę ze sobą przecież pudełeczka, w którym trzeba grzebać palcem. Moim nieodłącznym towarzyszem na wszelkie wyjścia z domu jest waniliowo-mandarynkowa pomadka do ust z firmy Alverde.


Ten mały, niepozornie wyglądający sztyft do ust dla mnie jest kosmetykiem rewelacyjnym. Idealnie nadaje się na sezon jesienno-zimowy: zarówno bardzo dobrze nawilża jak i natłuszcza usta. Nie ma problemu z rozprowadzeniem go na wargach ponieważ sztyft ten należy do dosyć miękkich. Można więc śmiało powiedzieć, że po nich przyjemnie sunie. Pachnie pięknie, jak dla mnie mało w nim wanilii, bardziej wyczuwam mandarynkę, ale zapach ten jest naprawdę przyjemny. Czasami go wyjmuję z kieszeni kurtki, żeby tylko powąchać ;) Najważniejsze jest jednak to, że chroni usta zarówno przez wiatrem jak i mrozami. Używam go za każdym razem jak tylko wychodzę z domu i moje usta są naprawdę w dobrym stanie. Często także używam go pod pomadki kolorowe i w tym przypadku także bardzo dobrze się spisuje. Jest to mój "must have" na sezon jesienno-zimowy.


- pojemność: 4,8 g
- cena: 1,15 €
- dostępność: drogerie DM, allegro


czwartek, 21 lutego 2013

Alverde - Volumen-Shampoo Olive Henna

Ostatnimi czasy używam dosyć sporo kosmetyków, które są dostępne u naszych sąsiadów. Są dobre, tanie - czego chcieć więcej. No, może lepszej dostępności, choć ja póki co narzekać nie mogę, ale nie wiem jak będzie za jakiś czas. Mam jednak nadzieję, że od czasu do czasu uda mi się coś jeszcze z DMu kupić. Dopóki nie kupiłam kilku produktów Alverde - nie miałam styczności z kosmetykami naturalnymi. I nie powiem, że mam na ich punkcie bzika, bo tak nie jest. Jeśli produkt jest dobry i przypadnie mi do gustu to go używam i do niego wracam, jeśli nie, to sięgam po zwykłe, "nienaturalne" produkty. Kompletnie nie przeszkadzają mi SLS/SLES w żelach pod prysznic czy szamponach do włosów, nie przeszkadzają mi silikony, parabeny. Po naturalne produkty sięgnęłam tak po prostu, z czystej ciekawości :)

Wstęp trochę przydługi, wybaczcie. Zabieram się już więc za recenzję szamponu do włosów zwiększającego objętość Olive Henna z firmy Alverde.


OD PRODUCENTA

Ziołowe składniki aktywne zapewniają większą objętość i miękkość włosów po same ich końcówki, bez jednoczesnego obciążania ich. To daje Twoim włosom jedwabisty połysk i swobodną pełność.

Sposób użycia: wmasować w mokre włosy i na krótko pozostawić na nich szampon. Następnie dokładnie spłukać. Jako uzupełnienie szamponu polecamy odżywkę do włosów z cytryną i morelą - nadającą się do każdego rodzaju włosów.

SKŁAD


MOJA OPINIA

Szampon do włosów otrzymujemy w  plastikowym, 200 ml opakowaniu, zamykanym na "pstryczek" czy jak ktoś woli na "klik". Zarówno opakowania kosmetyków Alverde jak i Balea bardzo mi się podobają i w tym przypadku nie jest inaczej - dobrze dobrana kolorystyka, rysuneczek przedstawiający główne składniki produktu a z tyłu dokładny, przejrzysty opis. Szampon bez problemu można otworzyć zarówno suchymi jak i mokrymi rękoma, ponieważ pod klapką otwierająca ma takie "wyżłobienie". I bez problemu można go postawić "na głowie".


Konsystencja szamponu jest żelowa, przezroczysta - ani gęsta ani bardzo wodnista. Na włosach dobrze się rozprowadza, dobrze się pieni (a miałam obawy że może pienić się słabo) i oczyszcza włosy. Dobrze radzi sobie także ze zmywanie olejów z włosów i nie przyspiesza ich przetłuszczania. Jedynym jego minusem jest to, że moje włosy po jego użyciu są dosyć mocno splątane więc bez odżywki się nie obejdzie. Używam także odżywki z Alverde, ale o niej będzie innym razem.


Zapach tego szamponu jest śliczny - ja wyczuwam w nim przyjemny zapach cytryny. Czasami lubię wziąć go do ręki i po prostu powąchać. Moje dziecko zresztą też ten szampon uwielbia wąchać - codziennie podczas kąpieli to robi - więc coś musi w tym zapachu być.

Czy produkt ten faktycznie zwiększa objętość włosów? Szczerze powiedziawszy, odkąd go używam, faktycznie moje włosy robią wrażenie bardziej puszystych. Od zawsze miałam problem z mocno przyklapniętymi włosami, a ostatnio nawet mąż do mnie powiedział "o, wreszcie Twoje włosy nie są przylizane", czyli efekty tego szamponu są zauważalne. 

Jeśli macie możliwość zakupu produktów z DM to polecam Wam wypróbować ten szampon. Innych z firmy Alverde póki co nie miałam, ale ten u mnie spisuje się naprawdę dobrze.

- pojemność: 200 ml
- cena: 1,95 €
- dostępność: drogerie DM, allegro, sklepy z niemiecką chemią


wtorek, 19 lutego 2013

Yves Rocher - Mydło do rąk w płynie cytryna i wanilia

Jak pewnie większość z Was wie (o ile nie wszyscy) firma Yves Rocher wypuściła jak co roku świąteczne edycje kosmetyków. W tym roku były to produkty z trzech linii zapachowych: pieczone jabłko w karmelu, cytryna i wanilia oraz kandyzowane kwiaty. Jako pierwszy kosmetyk z tych świątecznych w moje ręce wpadło mydło do rąk w płynie cytryna i wanilia.


OD PRODUCENTA

Uczta dla zmysłów każdego dnia, dzięki żelowi do rąk z owocowymi nutami. Delikatnie myje skórę dłoni i pozostawia na nich przepiękny zapach, który przeniesie Cię w wykwintny świat słodkości.

SKŁAD

 
MOJA OPINIA

Mydełko otrzymujemy w plastikowej, 300 ml butelce z bardzo wygodną pompką. Pompka się nie zacina i wydobywa tyle produktu ile jest potrzebne na umycie dłoni. I co najważniejsze - jest tak skonstruowana, że mydło do rąk zużywa się praktycznie do samego końca, co przy innych mydłach w płynie czasami jest niemożliwością. Opakowanie jest ładne, cieszy mój wzrok (a w zasadzie cieszyło bo już mydełko się skończyło) i jest w kolorze cytryny, a ja wszystko co cytrynowe naprawdę lubię.

Zapach produktu jest naprawdę bardzo przyjemny dla nosa. Dzięki obecności wanilii cytryna nie wydaje się być kwaśna i na odwrót: dzięki obecności cytryny - wanilia nie jest zbyt słodka. Połączenie zapachowe jest więc jak najbardziej udane. I po umyciu rąk ten zapach utrzymuje się na nich przez dobrych kilka minut. Konsystencja mydełka jest żelowa o żółtawym zabarwieniu.

 
Jeśli chodzi o działanie to mydełko to dobrze czyści ręce z wszelkiego brudu, dobrze się pieni i nie wysusza skóry rąk, czyli wszystko to czego ja oczekuję od mydła do rąk jest spełnione. Cała ta seria jak i pozostałe dwie są jeszcze dostępne na stronie YR więc jeśli ktoś ma ochotę na wypróbowanie zimowej limitki to ma jeszcze okazję na dokonanie zakupu. Ja po zużyciu mydełka kupiłam z tej serii jeszcze żel pod prysznic i mleczko do ciała :)

- pojemność: 300 ml
- cena: 11,90 zł
- dostępność: strona internetowa YR, sklepy stacjonarne YR


niedziela, 17 lutego 2013

Wyniki rozdania!

Przed chwilą udało mi się na spokojnie usiąść, wszystko pozliczać i wpisać dane do maszyny losującej. W moim rozdaniu, w którym można było wygrać emulsję myjącą do twarzy z nagietkiem Alverde, krem do rąk z nagietkiem Alverde oraz lakier do paznokci z firmy p2 wzięło udział 47 osób. Bardzo wszystkim za udział w rozdaniu dziękuję.

Żeby nie trzymać Was dłużej w niepewności przedstawiam wyniki rozdania.
Uwaga, uwaga, and the winner is...


Gratuluję Ci serdecznie! Czekam na Twoje dane do wysyłki - wyślij mi je mailem na adres: ruda2106blog@gmail.com

Jeśli w ciągu 3 dni nie otrzymam danych do wysyłki to losowanie przeprowadzę ponownie i wyłonię nowego zwycięzcę albo właściwie zwyciężczynię ;)

PS. Wyniki losowania zostaną usunięte z bloga po 3 dniach.

NOTD: p2 Color Victim nr 690 Forever!

Kiedy pokazałam Wam moje nowości z DMu, to kilka z Was w komentarzach dało znać, że chciałoby kupione przeze mnie lakiery zobaczyć na paznokciach. Jako, że miałam już pomalowane paznokcie tymi lakierami, to dziś Wam jeden z nich zaprezentuję. Mowa o lakierze p2 Color Victim nr 690 Forever.


Lakier o nazwie Forever to coś pomiędzy różem a fioletem, bo jak dla mnie ani różem ani fioletem to to nie jest, dla mojego męża również. Mimo to kolor ten skradł moje serce i w tej chwili mam go na paznokciach po raz drugi w przeciągu 2 tygodni. Wiem, że często będzie na nich gościł.

Tak jak w przypadku innych lakierów p2 - rozprowadza się on doskonale. Nic nie smuży, nie ma prześwitów, skórki nie są pozalewane. Dwie warstwy są w zupełności wystarczające do idealnego krycia. Dodać muszę jeszcze, że wysycha naprawdę szybko. 

Na paznokcie, prócz 2 warstw koloru z p2 nałożyłam bazę rock solid z Essie a na wierzch tradycyjnie top coat better than gel nails z Essence. W takim połączeniu wytrwał u mnie 4 dni :)

Lubicie takie kolory na paznokciach czy nie bardzo?


piątek, 15 lutego 2013

Galanea - Masło do ciała 'soczysta brzoskwinia z hawajską wanilią'

Ponad rok temu, kiedy jeszcze nie myślałam o prowadzeniu bloga, a moje zainteresowanie kosmetykami było ogromne, przeglądałam systematycznie opinie o produktach na wizażu. Zresztą do tej pory lubię to robić i sprawdzać, jakie dany produkt ma opinie, która z nas tego nie robi? ;) I właśnie podczas przeglądania opinii o masłach do ciała, trafiłam na same pozytywne opinie na temat masła do ciała soczysta brzoskwinia z hawajską wanilią od firmy Galanea. Rozpoczęłam więc poszukiwania tego produktu i jak udało mi się go znaleźć to od razu kupiłam. Kilka dni temu opakowanie po maśle zrobiło się puste więc zapraszam Was dziś na jego recenzję.


OD PRODUCENTA

Idealnie dobrane komponenty, aksamitna konsystencja. Pieści zmysły, uwodzi zniewalającym zapachem dojrzałej brzoskwini połączonej z delikatną nutą słodkiej wanilii. Galanea masło do ciała dzięki składnikom w nim zawartym - masłu Shea oraz olejowi migdałowemu - nadaje skórze wyjątkową miękkość i elastyczność, pozostawiając ją gładką i miłą w dotyku, a wydobyta z wnętrza egzotycznych owoców słodka kompozycja zapachowa zapewnia energię i witalność oraz wprowadza w doskonały nastrój. 

Sposób użycia: wmasować w skórę.

SKŁAD

Aqua, Butyrospermum Parkii, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Propylene Glycol, Isopropyl Myristate, Cetyl Alkohol, Paraffinum Liquidum, Cera Alba, Caprylic/Capric Triglyceride, Cyclomethicone, Glyceryl Stearate, Prunus Amygdalus Seed Oil, Parfum, Acrylates/C10-30, Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium EDTA, DMDM, Hydantoin/Methylchloroisothiazolinone/Methylisothiazolione Sodium Hydroxide, PEG8/Tocopherol/Ascorbyl Palmitate/Ascorbic Acid/Citric Acid, Benzyl Benzoate, Coumarin, Limonene, Citronellol, Cl 19140, Cl 16255.

MOJA OPINIA

Opakowanie: tradycyjne jak w przypadku większości albo i wszystkich maseł do ciała, czyli okrągłe z odkręcanym wieczkiem. Tak jak już wielokrotnie mówiłam - uwielbiam tego typu opakowania w przypadku smarowideł do ciała bo można je wydobyć do samiuśkiego końca, nic się nie marnuje a i opakowań nie trzeba rozcinać. Opakowanie wykonane jest z lekkiego plastiku, ale mimo swojej lekkości jest dosyć solidne - moje dziecko wszystko bierze w swoje łapki i zdarzyło się, że to masło mu wypadło na kafelki, aczkolwiek opakowanie w żaden sposób się nie uszkodziło. Dodatkowo produkt został zabezpieczony sreberkiem, więc możemy mieć pewność, że nikt nam do środka paluchów nie wsadzał.


Konsystencja: dosyć gęsta, twarda i zbita jak na prawdziwe masełko przystało. Jednak pomimo konsystencji, która mogłaby wskazywać na ciężką współpracę z produktem - masło rewelacyjnie rozprowadza się na skórze, wręcz się na niej topi. 



Zapach: bardziej wyczuwam w tym produkcie wanilię, szczerze powiedziawszy brzoskwini zbytnio nie czuję. Pachnie dla mnie jak waniliowy budyń. Zapach jest słodkawy, aczkolwiek na pewno nie mdły. Mi przypadł do gustu od pierwszego użycia i żal było mi się z nim rozstać.

Działanie: produkt ten spełnia wszystkie moje oczekiwania, jeśli chodzi o pielęgnację ciała. Długotrwale nawilża moją skórę, delikatnie ją natłuszcza nie zostawiając przy tym żadnej tłustej warstwy a jedynie przyjemny pielęgnacyjny film na skórze. Skóra po użyciu tego masła jest niewiarygodnie miękka i miła w dotyku. Dodatkowo muszę wspomnieć, że masło to mimo, że należy do bardziej treściwych - dosyć szybko się wchłania, w zasadzie po kilku minutach możemy się śmiało ubrać. 

Żałuję, że nie wiedziałam o istnieniu tego produktu wcześniej, bo na pewno bym po to masełko sięgnęła. Piękny, ciepły, słodki waniliowy zapach + wspaniałe właściwości pielęgnacyjne tworzą naprawdę bardzo dobry kosmetyk. Może do najbardziej wydajnych nie należy, ale za względu na cenę i pielęgnację można mu to wybaczyć. Jeśli będziecie miały okazję kupić to masło to polecam, ja na pewno do niego jeszcze kiedyś wrócę, jak zużyję trochę moich zapasów.

Firma ta ma także w swojej ofercie mus do ciała, który używałam latem i także byłam z niego bardzo zadowolona :)

- pojemność: 200 ml
- cena: ok. 10 zł
- dostępność: doz.pl


środa, 13 lutego 2013

Farmona - Szarlotkowy peeling do mycia ciała czyli coś na poprawę humoru :)

W którejś notce pisałam Wam, że za peelingami do ciała nie przepadam, a właściwie nie za kosmetykami a za samym procesem peelingowania ciała. Robię to jednak raz w tygodniu, żeby pozbyć się martwego naskórka. A jak już robię to raz w tygodniu to staram się sięgać po kosmetyki dość mocno drapiące. Poprzednim drapakiem jakiego używałam był również peeling z Farmony o zapachu wanilii i indyjskich daktyli, który był dobry ale jego zapach mi nie odpowiadał. Dzisiaj z kolei przestawię Wam jego brata czy kuzyna czyli szarlotkowy peeling do mycia ciała również od Farmony.


OD PRODUCENTA

Słodka uczta dla ciała i zmysłów! Wyjątkowy kosmetyk o kuszącym zapachu słodkiej szarlotki z bitą śmietaną i zmysłowym cynamonem został stworzony do codziennej pielęgnacji i mycia ciała, dla osób, które dbają o zdrowy wygląd skóry i lubią pozwalać sobie na chwile przyjemności. Specjalnie opracowana, bogata receptura doskonale myje i odświeża skórę, nie powodując jej wysuszenia. Drobinki peelingujące usuwają zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka, a delikatna piana o zniewalającym zapachu rajskiego deseru dodaje energii, uwodzi i inspiruje, wyraźnie poprawiając nastrój. Regularne stosowanie Szarlotkowego peelingu do mycia ciała doskonale odżywia skórę i poprawia jej sprężystość oraz pozostawia długotrwały uwodzicielsko słodki zapach i aksamitnie gładką skórę. 

Sposób użycia: Peeling nanieść na zwilżoną skórę wykonując delikatny masaż ciała. Następnie dokładnie spłukać wodą.

SKŁAD


MOJA OPINIA

Peeling otrzymujemy w 225 ml butelce wykonanej z plastiku, choć nie tak miękkiego jak kremy do rąk. Jest on twardszy ale spokojnie z tego opakowania można wydobyć produkt i da się je nacisnąć. Bardzo lubię opakowania Farmony w sensie wizualnym, są niezwykle "apetyczne" i na półkach sklepowych zawsze przyciągają mój wzrok. Tak jak nieraz mam problemy z odnalezieniem jakiś produktów, tak z Farmoną nie mam tego problemu nigdy. Opakowanie jest zamykane tak jak i żele pod prysznic na "klik" czy jak ktoś woli na "pstryczek". Bez problemu można je otworzyć nawet mokrymi rękoma podczas prysznica.


Żeby wydobyć produkt, radzę butelkę trzymać postawioną na głowie albo postawić ją tak na kilkanaście minut przed zrobieniem peelingu - wtedy wszystko ładnie spływa do otworu wylotowego i nie ma żadnego problemu z wydobyciem kosmetyku. Na początku stawiałam butelkę normalnie, ale to ciągłe potrząsanie butelką w celu wylania peelingu na rękę doprowadzało mnie do szału. 

Konsystencja peelingu nie jest ani zbyt rzadka ani zbyt gęsta - powiedziałabym że jest w sam raz. Nic się nie przelewa przez palce, produkt nigdzie nie ucieka.  Drobinek peelingujących jest całkiem sporo i uwaga - te drobinki są naprawdę ostre! Absolutnie mi to nie przeszkadza ponieważ lubię mocne zdzieraki. Nie wiem tylko, dlaczego producent uważa, że produkt ten nadaje się do codziennego użytku. Gdybym używała go codziennie to chyba bym pozbyła się całej skóry a nie martwego naskórka ;) Ilekroć robię ten peeling to mąż mnie się pyta czy byłam może na solarium (choć nigdy nie chodzę bo nie przepadam za opalaniem się) bo skórę mam czerwoną jak wóz strażacki. Jednak po zrobieniu peelingu nic mnie nie boli ani nie piecze i gdyby mąż mi nie powiedział, że mam np. czerwone plecy to bym pewnie nawet o tym nie wiedziała. Jedyne miejsce na które uważam to piersi i dekolt, ponieważ w tych miejscach faktycznie odczuwam ostrość tego peelingu.


Jeśli chodzi o zdzieranie martwego naskórka to szarlotkowy peeling radzi sobie z tym bardzo dobrze. Skóra po jego użyciu jest gładka i miła w dotyku. Leniuszki mogłyby sobie odpuścić balsamowanie, choć ja odpuszczam je sobie tylko w przypadku peelingów cukrowych, które pozostawiają na skórze tłustawą warstewkę. Peeling ten także bardzo dobrze spisuje się jako produkty myjący - przed jego wykonaniem nie odczuwam potrzeby czy konieczności użycia żelu pod prysznic. Skóra po nim jest czysta i faktycznie odświeżona.

Niewątpliwym atutem tego produkt, prócz mycia ciała i zdzierania martwego naskórka jest jego fantastyczny zapach. Ilekroć go używam to faktycznie czuję się, jakbym była w mojej ulubionej kawiarni PI i jadła serwowaną tam szarlotkę z bitą śmietaną i cynamonem :) Wiem, że kosmetyki Farmony albo się kocha albo nienawidzi za ich intensywne zapachy, ten jednak jest wyjątkowo udany. I tak jak nie przepadam za robieniem peelingów do ciała tak po ten raz w tygodniu sięgam z wielką przyjemnością właśnie ze względu na zapach.

- pojemność: 225 ml
- cena: ok. 13 zł (kupiłam w komplecie razem z masłem do ciała za 27 zł)
- dostępność: Douglas, SP, sklepy internetowe

PS. W zapasach mam jeszcze masło do ciała z tej serii - sama jestem ciekawa jak się ono sprawdzi bo czytałam o nim różne skrajne opinie.


poniedziałek, 11 lutego 2013

Bielenda - Florina Nature Expert - Odżywczy krem do rąk

Żele pod prysznic, smarowidła do ciała i kremy do rąk to niewątpliwie moje ulubione kosmetyki. Mam ich sporo a i tak wciąż jest mi ich mało i mogłabym kupować i kupować (tylko zazwyczaj w drogeriach włącza się moja kontrolna lampka ostrzegawcza :)). Kremów do rąk używam sporo i często, ponieważ od lat w okresie jesienno-zimowym zmagam się z problemami suchej, a czasami nawet i popękanej skóry. Któregoś razu w prezencie od koleżanki (Asiu - dziękuję raz jeszcze) dostałam krem do rąk o którym nie słyszałam i którego nie spotkałam w żadnym sklepie. Jest to odżywczy krem do rąk Florina Nature Expert z proteinami mleka koziego, ceramidami i miodem od Bielendy.


OD PRODUCENTA


SKŁAD

Aqua (Water), Glycerin, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Urea, Cyclopentasiloxane, Ceteareth-18, Cetearyl Alcohol, Stearic Acid, Glyceryl Stearate, Glycine Soja (Soybean) Oil, Dimethicone, Honey Extract, Goat Milk, Equisetum Arvense (Horsetail) Extract, Hydrolyzed Keratin, Ceramide 3, Squalene, Caesalpinia Spinosa Oligosacchrides, Caesalpinia Spinosa Gum, Panthenol, Retinyl Palmitate, Tocopherol, Tocopheryl Acetate, Ascorbyl Pamlitate, Allantoin, Propylene Glycol, Lecithin, PEG-100 Stearate, Xanthan Gum, Triethanolamine, Disodium EDTA, Beta-Sitosterol, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Ethylhexylglycerin, Polyminopropyl Biguanide, DMDM Hydantoin, Diazolidinyl Urea, Parfum (Fragrance), Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool.

MOJA OPINIA

Krem do rąk otrzymujemy w miękkiej, plastikowej, 100 ml tubie zamykanej na zatrzask. Tubka jest na tyle miękka, że nie powinno być problemu z wydobyciem produktu do końca. Opakowanie wizualnie bardzo mi się podoba, przyznam szczerze, że przyciąga mój wzrok.


Kiedy moje dłonie, mimo stosowania różnych kremów i tak ulegały przesuszeniu, postanowiłam sięgnąć po ten krem. Napis "odżywczy" na opakowaniu i obietnice producenta sprawiły, że koniecznie chciałam sprawdzić jego działanie, to czy faktycznie nadaje się do suchych dłoni.

Kiedy nałożyłam go na ręce to trochę się zdziwiłam, bo spodziewałam się gęstej, treściwej konsystencji. Okazało się jednak, że konsystencja tego kremu jest bardziej rzadka niż gęsta, ale nie o konsystencję w kremie chodzi tylko oczywiście o działanie.


Wreszcie mogę powiedzieć, że znalazłam krem, który naprawdę działa na moje suche dłonie. Odkąd go stosuję w ciągu dnia, to zniknęły wszelkie przesuszenia a moje dłonie wyglądają wreszcie normalnie :) Nie wiem ile ten stan potrwa i czy nie powróci do suchości kiedy mi się ten krem skończy (na szczęście mam jeszcze jedno opakowanie tego produktu w zanadrzu) ale póki co bardzo się cieszę, że nie mam żadnych ran, żadnych suchych skórek tylko piękne i gładkie łapki. Nawet nie wiecie jaka to dla mnie radość, że po tylu latach choć przez chwilę moje dłonie są w dobrym stanie.

Producent na opakowaniu informuje, że krem dość szybko się wchłania. Przyznam szczerze, że bywa z tym różnie: raz wchłania się naprawdę błyskawicznie, innym razem dosyć wolno. Podejrzewam, że zależy to od nałożonej ilości. Czasami nakładam niewielką ilość, innym razem nałoży mi się więcej i wtedy muszę chwilkę odczekać, ale kompletnie mi to nie przeszkadza, skoro ten krem tak na moje ręce działa. Zgadzam się z producentem, że krem ten nawilża dobrze dłonie oraz delikatnie je natłuszcza. Pozostawia na rękach delikatną warstwę ochronną, co mi osobiście nie przeszkadza a zimą wręcz lubię to uczucie. Dodać też muszę, że krem delikatnie i subtelnie pachnie i ten zapach bardzo mi się podoba.

Jeśli chodzi o wzmacnianie paznokci to na ten temat się nie wypowiem, ponieważ ostatnio ciągle chodzę w pomalowanych więc trudno mi zauważyć jakikolwiek wpływ na nie.

Ten krem jest moim strzałem w 10 jeśli chodzi o pielęgnację rąk zimową porą i na pewno będę do niego w tych okresach wracać. Jeśli macie suche dłonie to polecam Wam wypróbować, może i u Was się sprawdzi. A w połączeniu z 30% mocznikiem Rombalsam (o którym niebawem będzie oddzielna notka na blogu) podejrzewam, że na pewno się sprawdzi.

Pojemność: 100 ml
Cena: 3-4 zł
Dostępność: nie wiem, koleżanka kupiła go u siebie w małej drogerii osiedlowej


sobota, 9 lutego 2013

NOTD: Kobo nr 9 - Buenos Aires + Biedronkowe łupy :)

Ostatnio pokazywałam Wam pierwszy z 3 zakupionych przeze mnie lakierów z naszych drogerii.
Dzisiaj pora pokazać Wam drugi lakier do paznokci o nazwie Buenos Aires od Kobo.
Co prawda nie jest to kolor zimowy, ale będąc w sklepie nie mogłam się mu oprzeć.
Przyciągał mój wzrok jak tylko spojrzałam na półkę Kobo.
I mimo, że lakierów z tej firmy do tej pory nie miałam to postanowiłam zaryzykować.


Jak widzicie, lakier jest w pięknym, różowym kolorze.
Ja do tej pory nie przepadałam zbytnio za różami i na początku dziwnie się z nim czułam na paznokciach.
Im dłużej go jednak "nosiłam" tym bardziej zaczynał mi się podobać.
I teraz podoba mi się szalenie ;)

Jak zawsze na paznokcie nałożyłam bazę "rock solid" z Essie, 2 warstwy lakieru Kobo oraz top coat Essence "better than gel nails".
Pierwsza warstwa lakieru troszeczkę smuży, ale druga pięknie kryje paznokcie.
Pędzelek jest wąski aczkolwiek bardzo wygodny.
Maluje się nim precyzyjnie i nawet mi udało się nie zalać skórek co jest mega sukcesem.
Ile czasu schnie? Nie wiem, ponieważ od razu nakładam na lakier top coat i wtedy wszystko schnie w miarę szybko.

Jeśli chodzi o trwałość to u mnie przetrwał 3 dni i 3 dnia z dwóch paznokci odpadła mi połowa lakieru.
Reszta paznokci trzymała się dobrze ;)
U mnie 3 dni to taki standard, byłabym bardzo zdziwiona gdyby jakiś lakier utrzymał się dłużej.

Miałam ochotę jeszcze na 2 kolory z tej serii ale w Naturze były te lakiery "popsute".
W jednym nie było połowy buteleczki, w drugim lakier był rozwarstwiony.
W związku z tym zakupiłam tylko tę jedną sztukę.

Jeśli lubicie takie kolory to polecam.
Na wiosnę i lato będzie jak znalazł.

- pojemność: 7,5 ml
- cena: ok. 10 zł

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak jak wspomniałam w tytule notki, pokażę Wam teraz moje Biedronkowe zdobycze. Pierwsze zdjęcie to zdobycze sprzed 2 tygodni natomiast drugie zdjęcie to zdobycze czwartkowe, z nowej walentynkowej oferty Biedronki.


# BeBeauty, płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu, 200 ml, 4,49 zł
# Body Club, musujące kule do kąpieli (miód i mleko, czekolada i wanilia), 7,99 zł / 3 szt.


# Carea, bawełniane płatki kosmetyczne niepozostawiające włókien, 5,55 zł za 3 opakowania
# Lirene, maseczki do twarzy: 2x nawilżająca, odżywcza + peeling enzymatyczny, 1,99 zł / szt.
# Body Club, puder do kąpieli: owoce egzotyczne i 2x wanilia, 1,99 zł / szt.
# Eveline, serum do rzęs Advance Volumiere, 8,99 zł
# Joanna, peeling myjący truskawkowy, 100 ml, 3,49 zł
# BeBeauty, płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu, 200 ml, 4,49 zł (bardzo dobry produkt)

I to by było na tyle jeśli chodzi o mnie.
Skusiłyście się na coś w Biedronce w ramach walentynkowej akcji? :)


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...