czwartek, 31 października 2013

Krótkie ogłoszenie ;)

Kochani, chciałam Was przeprosić za chwilowy zastój na blogu a także poinformować, że recenzje będą się ukazywać ale póki co rzadziej niż dotychczas. Moja rzadsza obecność jest spowodowana problemami ze zdrowiem, aczkolwiek jak wszystko wróci do normy to recenzje będą się pojawiać znacznie częściej. 

Na nowy post zapraszam Was w poniedziałek, a kolejne będą się pojawiać jak tylko będę się czuła na siłach żeby coś napisać.

Natalia

czwartek, 24 października 2013

Drobne paczuszki + NOTD: Paese nr 110

Pewnie patrząc na tytuł posta pomyśleliście sobie: o nie, znowu jakieś zakupy. Nie nie, z zakupów jest tylko jedna mała paczuszka a reszta to prezenty-niespodzianki, takie bez okazji. Żeby się nie rozgadać za dużo to Wam po prostu pokażę co wpadło ostatnio w moje łapki.


To, że lubię woski Yankee Candle wiadomo nie od dziś. Zresztą nie tylko woski lubię, ale również ich świece, jednak wydatek na woski jest zdecydowanie mniejszy niż na świece. Tym razem postawiłam na zapachy z kolekcji zimowej, jesiennej i bodajże letniej: christmas memories, merry marshmallow, snowflake cokkie, november rain i summer scoop. Jak pachną - tego Wam nie powiem, bo od zeszłego tygodnia mam zapalenie oskrzeli i zapalenie zatok
i nie czuję kompletnie niczego :/ Dlatego też, póki co ich nie palę, bo byłoby to zwykłe marnotrastwo. Woski kupiłam
w sklepie internetowym Chocobath.


Lakiery do paznokci Paese dostałam w paczuszce-niespodziance od mojej kochanej Anetki. Znamy się już trochę czasu i Anetka wie, co lubię i co może mi się spodobać. Jeden z tych lakierów noszę już na paznokciach trzeci dzień
i pokażę go Wam w dalszej części notki.


Mgiełka do ciała VS trafiła do mnie jako prezent od koleżanki, która była w Stanach. I muszę powiedzieć, że jestem bardzo zachwycona jej trwałością, ponieważ bardzo długo utrzymuje się na ciele. I pachnie świeżo, tak orzeźwiająco.

Tak jak pisałam we wstępie notki - nowości nie ma zbyt wiele.
Przejdę więc teraz do drugiej części notki.

***

Jak tylko dostałam paczuszkę z lakierami to wiedziałam, że zaraz któryś z nich wyląduje u mnie na paznokciach. Lakiery Paese kusiły mnie od jakiegoś czasu, ale po porażce z utwardzaczem diamentowym trochę się ich obawiałam
i w końcu nie kupiłam. Teraz wiem, że to był błąd i z pewnością na jakieś kolorki jeszcze się skuszę. Dziś chciałabym Wam pokazać fiolecik o nr 110.


Lakier do paznokci o przedłużonej trwałości został umieszczony w 9 ml buteleczce. Prezentuje się całkiem ładnie, ale nie przepadam za bardzo za uchwytem tych lakierów, ponieważ muszę mocno uważać, żeby podczas malowania
nie uszkodzić sobie ręki, w której akurat trzymam pędzelek. Jest to pewnie kwestia przyzwyczajenia i może za jakiś czas nie będę na to narzekać ;)

Jeśli chodzi o pędzelek to należy on do tych cienkich, aczkolwiek naprawdę dobrze się nim maluje. Myślałam, że będę miała z nim problemy, bo ostatnimi czasy przyzwyczaiłam się do grubszych pędzli, ale nie miałam żadnych. Konsystencja lakieru jest średniogęsta, a lakier sam w sobie bardzo dobrze rozprowadza się po płytce paznokcia,
nie rozlewając przy tym po skórkach. Pierwsza warstwa pozostawia lekkie smugi natomiast druga wszystko pięknie wyrównuje. Nie wiem jak schnie, ponieważ zawsze używam wysuszacza, ale mogę powiedzieć coś odnośnie trwałości. Po 3 dniach noszenia o dziwo nie mam nawet zdartych końcówek.

Na paznokcie nałożyłam jedną warstwę Primetime od Orly, warstwę Bonder'a z Orly, dwie warstwy lakieru Paese o nr 110 oraz top coat Essie GTG. 

W SŁOŃCU







W CIENIU

Nie będę ukrywać, że ten lakier bardzo mi się podoba i wiem, że często będzie gościł na moich paznokciach.
Póki co, nawet nie mam zamiaru go zmywać, no chyba że zacznie się zdzierać ;)

A Wam podoba się taki fiolecik czy nie?


piątek, 18 października 2013

Balea Nature - Krem do twarzy na dzień

Ostatnio na blogu przewija się więcej recenzji niemieckich kosmetyków niż innych, ale skoro tych niemieckich produktów mam całkiem sporą ilość, to też normalne jest, że ich więcej zużywam.
Ta recenzja miała pojawić się wcześniej, ale razem z dzieckiem znowu chorujemy (tak tak, 3 raz od września moje dziecko jest chore) i zabrakło siły do jej napisania.

Kremy do twarzy staram się dobierać w miarę ostrożnie, wybierając takie, które na pewno nie zawierają w składzie parafiny i które cieszą się dobrymi opiniami. Co prawda decydując się na krem do twarzy na dzień z firmy Balea
z serii Nature,
wiedziałam o nim tylko, że takowy istnieje, ale nic poza tym. No, zanim go kupiłam to jeszcze rzuciłam okiem na skład ;)
OD PRODUCENTA
Naturalne piękno otrzymane z najlepszych składników występujących w naturze. Odpowiednio dobrane składniki sprawiają, że krem ten jest niezwykle łagodny. Przeznaczony jest do wszystkich rodzajów skóry, nawet do skóry wrażliwej. W 95% pochodzenia naturalnego, z organicznym ekstraktem pomidorowym. Bez silikonów, parabenów,
oleju mineralnego i barwników.

Organiczny olej z oliwek, znany z wielu korzystnych właściwości odżywia skórę i nadaje jej aksamitną miękkość. 
Ochrona przed promieniowanie UV ze wzmocnionym filtrem UVA zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry.

SKŁAD
MOJA OPINIA
Opakowanie
Krem do twarzy został umieszczony w miękkiej, plastikowej tubce zamykanej na "klik". Dzięki temu, że tubka jest miękka to z łatwością można wydobyć produkt praktycznie do samego końca, ale trzeba też uważać żeby tubka w niektórych miejscach się nie przetarła nie pękła. Klapka otwierająca/zamykająca produkt ma takie fajne wgłębienie, dzięki czemu można opakowanie bez problemu otworzyć, nie łamiąc sobie przy tym paznokci.
Wizualnie, jak cała reszta produktów Balea - opakowanie bardzo mi się podoba. Niby jest proste ale ładne - ma w sobie to coś, co przynajmniej moje oko przyciąga. 
Konsystencja, kolor, wydajność
Krem do twarzy z serii Nature ma biały kolor i średnio-gęstą konsystencję. Nie należy ani do rzadkich kremów, ani do bardzo gęstych, plasuje się tak po środku. Dobrze się rozprowadza na twarzy, mogę śmiało powiedzieć że wręcz po niej sunie. Pozostawia lekką warstewkę na twarzy ale nie jest ona klejąca.
Krem ten wystarczył mi na ok. 3 miesiące codziennego stosowania, choć latem zrobiłam sobie od niego przerwę.
Zapach
I tutaj przeżyłam miłe rozczarowanie, bo spodziewałam się, że krem składający się z naturalnych składników
i zawierający ekstrakt z pomidorów będzie śmierdział. Byłam na to psychicznie przygotowana. Okazało się jednak,
że zapach produkt jest całkiem przyjemny, ale też i delikatny. Czułam go tylko jak wąchałam swoje ręce. Nie był wyczuwalny ani w trakcie nakładania na twarz ani na twarzy już po nałożeniu.
Działanie
Tego kremu do twarzy zaczęłam używać wiosną, później latem zrobiłam sobie od niego przerwę i powróciłam na początku jesieni. W letnich miesiącach, kiedy było bardzo ciepło krem ten był dla mnie zbyt mocno nawilżający
i sprawiał, że moja buzia zaczynała się szybko świecić. Natomiast w sezonie wiosenno-jesiennym było dużo lepiej. 
Moja cera należy do mieszanych w kierunku tłustych i trochę bałam się używać kremu, który w zasadzie przeznaczony jest do wszystkich cer. Moje obawy były bezpodstawne. Krem nakładam zawsze rano, tak jak nakazuje jego przeznaczenie, i po ok. 15 minutach (bo tyle mu dawałam na wchłonięcie się) przykładałam do twarzy matującą bibułkę, bo miałam wrażenie że buzia się świeci i jest tłusta. A co dziwne - bibułka za każdym razem była sucha,
więc teoretycznie tłustej warstwy na twarzy nie było. Odpuściłam więc sobie przykładanie bibułek i po 10-15 minutach nakładam na krem podkład. Stosowałam w tym czasie 3 podkłady i żaden z nich na tym kremie się nie rolował ani nie ważył, ale obowiązkowo podkład matowiłam pudrem. 
Co najważniejsze jeśli chodzi o działanie to krem ten dobrze nawilżał buzię i sprawiał, że była ona miękka i gładka.
Nie potrzebowałam w ciągu dnia żadnego dodatkowego nawilżenia, bo było one w zupełności wystarczające.
Na wchłonięcie potrzebował ok. 10 minut, ale ja i tak mniej więcej tyle odczekuję zanim zacznę nakładać na twarz podkład, i nie wchłaniał się do matu. 
Kiedy nakładałam go solo, nie mając na buzi żadnego makijażu to po ok. 5 godz. musiałam przykładać chusteczkę matującą i zbierać nadmiar sebum, ale podczas stosowania kremów matujących także po takim czasie muszę to robić, więc wg mnie jest to wynik dobry. I co dla mnie jest bardzo ważne - krem ten mnie nie uczulił ani nie zapchał.

Podsumowanie
Krem do twarzy z serii Nature uważam za produkt dobry i godny polecenia. Dobrze nawilża twarz (choć nie wiem jakby się sprawdził w przypadku skóry bardzo suchej), sprawia że buzia jest gładka i przyjemna w dotyku, nie uczula,
nie zapycha i ma delikatny zapach. Na pewno w sezonie wiosennym lub jesiennym kiedyś do niego wrócę.

- pojemność: 50 ml
- cena: ok. 3-4 €
- dostępność: drogerie DM, allegro, sklepy internetowe


poniedziałek, 14 października 2013

Październikowe nowości, nie tylko kosmetyczne ;)

Co prawda końca października jeszcze nie ma, aczkolwiek ja nie zamierzam już niczego więcej kupować, dlatego też już dzisiaj zapraszam Was na post zakupowy. Są w nim nie tylko rzeczy kosmetyczne, ale także różne inne przedmioty.

Zacznę może najpierw od tego co kupiłam w sobotę razem z "Twoim Stylem". 
Z kuponu skorzystałam tylko jedno, reszta rzeczy wpadła mi w oko podczas chodzenia pod Galerii :)

Inglot

W Inglocie skorzystałam z 20% kuponu rabatowego, który obejmował większość produktów (prócz bodajże akcesoriów). 


O2M Breathable Nail Enamel. Oddychający lakier do paznokci nr 636.
W to, że lakier jest oddychający to ja akurat nie wierzę, natomiast od dość dawna kusiła mnie ta seria lakierów.
Do tej pory zawsze sięgałam po te 'zwykłe' Ingloty (które ogólnie rzecz biorąc lubię) i teraz też miałam w ręku lakier
ze standardowej linii, ale kolor lakieru który widnieje na zdjęciu spodobał mi się na tyle, że postanowiłam go kupić.
Po 20% rabacie lakier kosztował 25,60 PLN/11 ml.

Thinner. Rozcieńczalnik do lakieru do paznokci.
Produkt zachwalany na kilku blogach, m.in. przez Niecierpka. Od długiego czasu zastanawiałam się nad zakupem rozcieńczalnika, ponieważ część moich lakierów zrobiło się dosyć gęstych. Agata pisała, że nadaje się on nie tylko do lakierów ale także do top coat'ów, bo nie zmienia ich właściwości. A że mój Essie GTG powoli gęstnieje
to z przyjemnością ten rozcieńczalnik wypróbuję. Po rabacie jego cena wyniosła 9,60 PLN/9 ml.

Chusteczki matujące.
  Kupuję je od dawna i nie wyobrażam sobie, żeby mogło ich zabraknąć w mojej torebce. Dla mnie są to najlepsze chusteczki matujące. Ich cena jest dość wysoka, bo 19 PLN/50 szt., ale często są w promocji łączonej, że można je kupić za 9 PLN :)

Colour Play Mascara. Tusz do rzęs nr 01 brązowy.
W opakowaniu kolor wygląda bardzo fajnie, ładny, dość jasny brąz. Natomiast na rzęsach niestety w ogóle nie widać koloru. Wygląda tak jakby był czarny. Nie ukrywam, że się tym tuszem rozczarowałam, bo gdybym wiedziała, że brąz nie będzie w ogóle widoczny to bym sięgnęła po kolor niebieski. Cena tego produktu po rabacie to 21,60 PLN.

Chodząc po Galerii razem z koleżanką, weszłyśmy jeszcze do kilku sklepów i kilka rzeczy wpadło mi do koszyczka.

Nanu-Nana

Uwielbiam ten sklep. Za każdym razem jak tam wchodzę to wynajdę coś dla siebie, co bardzo mi się spodoba.
Tym razem nie było inaczej: do koszyczka wpadł mi kominek do wosków i olejków (jeden już miałam wcześniej ale średnio mi się podobał) i duży kubek do kawy. Kominki były w różnych wersjach kolorystycznych i kosztowały coś koło 14,90 PLN, natomiast kubek 19,90 PLN.


Oprócz kominka i kubka kupiłam także świnkę skarbonkę. Tym razem specjalnie kupiłam taką, której nie można otwierać od dołu, tylko trzeba ją rozbić. Dla mnie jest to najlepsze wyjście ponieważ z takiej otwieranej od dołu notorycznie podbierałam zebrane wcześniej pieniądze :) A ta świnka nie byłą droga bo kosztowała 14,90 PLN.

Empik

W empiku, przez stronę internetową, zamówiłam wpatrzony u Beauty_Station zestaw podróżnych pojemniczków
za niecałe 8 PLN. W skład tego zestawu wchodzą: dwie zamykane buteleczki, jedna z pompką, jedna
z atomizerem i dwa słoiczki.
 Całość jest naprawdę porządnie wykonana, z pewnością dużo lepiej niż pojemniki rossmannowskie.


W Empiku szukałam jakiegoś kalendarza na 2014 rok. Długo zastanawiałam się nad kalendarzem Beaty Pawlikowskiej "rok dobrych myśli" (być może jeszcze go kupię), ale w końcu postawiłam na... zwykły zeszyt. Postanowiłam, że sama sobie zrobię kalendarz, bo w gotowych coś mi nie pasowało. Jeśli mój zapał nie osłabnie to wezmę się za stworzenie swojego kalendarza, natomiast jeśli mi się odechce to zeszyt zawsze się przyda a do sklepu wrócę po kalendarz
p. Pawlikowskiej.

Z zakupów poczynionych w Galerii w dniu rabatowym to już by było na tyle.
Przejdę teraz do zakupów, które poczyniłam od początku października. 

Oriflame

Everlasting Foundation. Podkład o długotrwałym działaniu w kolorze Light Ivory.
Odkąd w Revlonie CS zmieniono formułę, szukam podkładu, który byłby dla mnie dobry. Ostatnimi czasy kupiłam podkład Astor Mattitude HD, ale nie jestem z niego zadowolona więc szukam dalej. W ostatnim katalogu Ori podkład Everlasting był w naprawdę niskiej cenie bo kosztował 19,90 PLN/30 ml. Postanowiłam go wypróbować i nie żałuję,
bo podkład przypadł mi do gustu i kolor jest dla mnie idealny.

Wonder Lash Mascara. Tusz do rzęs.
Mój ulubiony tusz, do którego wracam bardzo często. Kupiony oczywiście w promocji za bodajże 16,90 PLN.

Drogeria Osiedlowa

Całkiem niedawno w jakiejś gazecie (nie pamiętam w jakiej) była próbka jednego z nowych kremów do rąk Ziaji.
I po zużyciu tej próbki wiedziałam, że kupię jego pełnowymiarową wersję. Kiedy poszłam do sklepu i zobaczyłam wszystkie trzy nowe warianty kremów do rąk, w cenie 3,90 PLN/100 ml to postanowiłam przynieść do domu całą trójkę. 

Tesco

Barwa Siarkowa Moc. Szampon specjalistyczny, antybakteryjny, przeciwłojotokowy.
Moje masakrycznie przetłuszczające się włosy doprowadzają mnie do szału, dlatego też postanowiłam kupić jakiś silniejszy szampon. Czy ten produkt mi pomoże, tego nie wiem, mam jednak cichą nadzieję, że tak. Poleciła mi go koleżanka, której na ten sam problem pomógł.

Internetowy sklep Orly

Treatment Trio Kit: Primetime, Bonder i Polishield.
Od dawna ten zestaw chodził mi po głowie, w końcu postanowiłam go kupić. Są dwie wersje tego zestawu: 5,3 ml i 9 ml. Ja zdecydowałam się na tę większą. Jestem bardzo ciekawa tych produktów, ponieważ z firmy Orly jeszcze żadnego do tej pory nie miałam. A o topie Polishield całkiem niedawno bardzo pozytywnie pisała Czarna Ines :)

Media Markt

To już mój ostatni nabytek, ale najważniejszy. Moja suszarka, którą miałam z dobrych 10 lat ostatnio odmówiła już posłuszeństwa. A że ja bez suszarki obejść się nie mogę, to trzeba było się rozglądnąć za inną. I takim oto sposobem
w moje ręce wpadła suszarka Phillips'a model 8233. Już jej używałam i jestem zadowolona, choć muszę się przyzwyczaić do jej gabarytów bo moja poprzednia suszarka była o połowę mniejsza i lżejsza.

To by było na tyle jeśli chodzi o moje październikowe zakupy.
Nie ma tego nie wiadomo ile i kosmetyków wcale nie ma dużo. 
Przyznam szczerze, że dużo rzeczy mnie kusiło w sobotę, m.in. sklep TBS i ich zestawy (peeling, masło, żel + myjka) ale tym razem mój rozsądek zwyciężył i przeszłam grzecznie obok sklepu, nawet do niego nie wchodząc.
Jestem z siebie dumna ;)


czwartek, 10 października 2013

Alverde - Masło do włosów z awokado i masłem shea

Nie cierpię myć włosów i czegokolwiek przy nich robić. Są to dla mnie jedne z nudniejszych zajęć, które zajmują dość sporo czasu, a jak na złość moje włosy mocno się przetłuszczają więc muszę je myć codziennie (no czasami raz
na dwa dni, ale wtedy wspomagam się suchymi szamponami). 
Do tej pory zazwyczaj sięgałam po olejki do włosów, bo akurat wmasowanie ich zajmuje dosłownie chwilę, a później tylko chodzi się z naolejowanymi włosami i po jakiś 2-3 godzinach zmywa. I olejków do włosów staram się używać raz
w tygodniu, ale jak akurat tego dnia mam lenia to sięgam po naprawcze masło do włosów z awokado i masłem shea od Alverde.


OD PRODUCENTA
Formuła z masłem shea, masłem kakaowym i olejkiem z awokado z kontrolowanych upraw biologicznych działa naprawczo na włosy. Przywraca włosom naturalny połysk i sprawia, że niesforne włosy są ujarzmione.

Sposób użycia:  1. Przed myciem: Rozprowadzić masło na suchych włosach, pozostawić na 5-10 minut a następnie umyć włosy szamponem i dokładnie spłukać. 2. Po umyciu: Nałożyć na suche włosy po długości i na końce,
nie spłukiwać.

SKŁAD
Aqua, Glycine Soja Oil,* Alcohol*, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Ricinus Communis Seed Oil*, Glyceryl Stearate Citrate, Butyrospermum Parkii Butter*, Caprylic/Capric Triglyceride, Persea Gratissima Oil*, Simmondsia Chinensis Seed Oil*, Theobroma Cacao Seed Butter*, Vitis Vinifera Fruit Extract*, Xanthan Gum, Hydrolyzed Corn Protein, Hydrolyzed Wheat Protein, Hydrolyzed Soy Protein, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Helianthus Annuus Seed Oil, Parfum**, Limonene**, Linalool**, Geraniol**, Benzyl Salicytate**, Citronellol**

*składniki z certyfikowanych upraw ekologicznych/**z naturalnych olejków eterycznych

MOJA OPINIA


Opakowanie
Naprawcze masło do włosów umieszczone zostało w opakowaniu typowym dla większości maseł do ciała, czyli odkręcanym, plastikowym, 200 ml pudełeczku. Dodatkowo zabezpieczone zostało sreberkiem, więc mamy pewność,
że wcześniej nikt w nim nie grzebał brudnymi paluchami. Ja osobiście bardzo lubię takie odkręcane opakowania, ponieważ produkt można zużyć do samego końca. 
Wizualnie opakowania zarówno Balea jak i Alverde bardzo mi się podobają, zawsze przykuwały mój wzrok i obawiam się, że to się nie zmieni.


Kolor, konsystencja, wydajność
Masło do włosów z firmy Alverde jest białego koloru i tak jak na masło przystało jest naprawdę gęste, aczkolwiek na całe szczęście nie jest twarde więc można je bez problemu rozprowadzić na włosach. 
Jeśli chodzi o wydajność to produkt ten starczył mi na ok. 8-10 użyć, dokładnie nie jestem w stanie określić ponieważ początkowo sobie zapisywałam kiedy masło nakładam na włosy a później zapominałam odnotowywać.



Zapach
Kiedy nakładałam to masło na włosy albo odkręcałam je żeby po prostu powąchać to czułam zapach niebieskiego kremu Nivea (chyba wszyscy znają jego zapach), tyle że był on delikatniejszy. A ponieważ ja uwielbiam zapach niebieskiego kremu Nivea to zapach masła do włosów bardzo mi się spodobał.

Działanie
Od razu powiem, że ja tego masła nie używałam po umyciu włosów, ponieważ moje włosy należą do tych przetłuszczających się i obawiałam się, że będę musiała od razu je umyć ponownie. Nakładałam je przed umyciem,
na suche włosy, tak od ucha w dół i pozostawiałam na 10 minut. Nie żałowałam sobie produktu, chciałam żeby moje włosy były tym masłem dobrze pokryte. Po 10 minutach myłam głowę szamponem, ale po myciu nie nakładałam już żadnej odżywki do włosów, ponieważ nie było to konieczne. Włosy dobrze się rozczesywały, a po wysuszeniu (tak tak, ja wiem, że źle robię ale wiecznie suszę włosy suszarką) faktycznie były 'zdyscyplinowane', gładkie i błyszczące, ale w żadnym wypadku nie obciążone. 

Podsumowanie
Naprawcze masło do włosów dobrze się rozprowadza, jest gęste ale nie twarde czy zbite, ładnie pachnie i co najważniejsze sprawia, że włosy po jego użyciu są gładkie, błyszczące i zdyscyplinowane. Obecnie w ruch poszło drugie opakowanie tego produktu i podejrzewam, że będę do tego produktu wracać i używać, kiedy będę miała lenia na olejowanie włosów.

pojemność: 200 ml
cena: 3,45 €
dostępność: DM, allegro, sklepy internetowe





wtorek, 8 października 2013

The Body Shop - Żel pod prysznic Satsuma

We wrześniowym denku pojawił się m.in. żel pod prysznic Satsuma z TBS (klik). Pisałam przy tym produkcie, że prawdopodobnie ukaże się oddzielna recenzja na jego temat, i choć jest to 'tylko żel' do mycia ciała, to nie mogłabym
o nim szerzej nie napisać.


Jak zapewne wiecie - uwielbiam żele pod prysznic, masła/balsamy/kremy do ciała i kremy do rąk. To moje 3 największe wady. Dlaczego wady? A no dlatego, że mimo, iż wiem, że mam żeli i innych produktów w domu całą masę, to idąc
na zakupy - nie potrafię się tym produktom oprzeć. Co prawda teraz się hamuję i nie kupuję, ale nie przychodzi mi to
z łatwością. Żel z TBS kupiłam jakiś rok temu na wyprzedażach i za duża, 400 ml butlę zapłaciłam ok. 16 PLN. 
A że zapach bardzo mi się spodobał, to od razu go przygarnęłam :)


Żel umieszczony został w plastikowym, przezroczystym opakowaniu dzięki czemu widać, ile produktu do zużycia nam jeszcze pozostało. Butelka zamykana jest na "klik", ale przy nakrętce jest takie malutkie wyżłobienie, które sprawia, że bez problemu można otworzyć żel mokrymi rękoma (paznokcie na tym nie ucierpią). 
Tworzywo, z jakiego zostało wykonane opakowanie jest dosyć twarde i trzeba włożyć trochę więcej siły aby móc wydobyć produkt na zewnątrz. Pod względem estetycznym nie mam nic do zarzucenia, bo żel pod prysznic dobrze prezentuje się na półce.


Konsystencja żelu jest dosyć gęsta, co sprawia, że produkt jest niesamowicie wydajny bo jednorazowo, żeby uzyskać sporą pianę na myjce nie trzeba wylewać na nią dużych ilości żelu. A ten soczysty pomarańczowy kolor przywołuje u mnie wspomnienie lata i kojarzy mi się z wyjazdem na jezioro, bo tam też żel ten mi towarzyszył.


Żel ten, tak jak wspominałam wcześniej, bardzo dobrze się pieni i wystarczy naprawdę niewielka jego ilość, żeby myjka była pełna piany. Dobrze myje ciało, nie wysuszając przy tym skóry i zostawiając ją w dobrym stanie. Czasami jak miałam lenia i nie chciało mi się po kąpieli smarować to moja skóra nie odczuła żadnych skutków ubocznych. 


To, co mi się bardzo spodobało w tym żelu, oprócz tego że dobrze się pieni, dobrze myje, nie wysusza skóry i jest wydajny to jego zapach. Bo żel ten pachnie jak prawdziwe mandarynki. Nie wyczuwam w tym zapachu sztuczności a tego obawiałam się najbardziej. Po kąpieli zapach mandarynek unosi się w łazience przez długi czas,
a także utrzymuje się przez jakiś czas na skórze, co zdążyłam zaobserwować wtedy, kiedy niczym się nie smarowałam. Jest obłędny!

Ja z pewnością do tego produktu wrócę, ale muszę póki co wykończyć moje żelowe zapasy (co może potrwać całe wieki...). Wiem na pewno, że nawet byłabym w stanie zapłacić za niego pełnowymiarową cenę, bo chwila relaksu z tym produktem jest tego warta.

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Coco-Glucoside, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Benzyl Alcohol, Phenoxyethanol, Glycine Soja Oil, Citrus Aurantium Dulcis Oil, Citrus nobilis, Parfum, Methylparaben, PEG-55 Propylene Glycol Oleate, Propylene Glycol, Benzophenone-4, Limonene, Hexyl Cinnamal, Disodium EDTA, Citral, Butylparaben, Ethylparaben, Isobutylparaben, Propylparaben, Citrus reticulata, Sodium Dehydroacetate, Cl 15510, Cl 15985. 


sobota, 5 października 2013

Denko - wrzesień 2013 + 3 malutkie nowości ;)

Wrzesień już za nami, nawet nie wiem, kiedy ten miesiąc zleciał. Może dlatego, że moje dziecko we wrześniu chorowało, ja chorowałam i jeszcze kilka innych spraw zrzuciło mi się na głowę, ten miesiąc minął mi niewiarygodnie szybko. Podeszłam więc do mojej torby, w której trzymam wszystkie puste opakowania po zużytych produktach i wzięłam się
za przygotowywanie denka :) Jeśli jesteście ciekawe co w minionym miesiącu udało mi się zużyć to zapraszam do dalszej części.


Tak prezentowała się torba z pustymi opakowaniami. 
Nie zużyłam może zbyt wiele produktów, ale zawsze trochę luźniej zrobiło się w domu.


Palmolive Winter Limited Edition. Mydło do rąk w płynie edycja zimowa.
Kupiłam dwa mydła do rąk Palmolive z zimowej edycji, ponieważ w Realu były one w cenie 3,99 PLN/250 ml. Muszę jednak powiedzieć, że niczym specjalnym mnie to mydło nie oczarowało. Fakt, że dobrze myło ręce i nie wysuszało skóry dłoni, ale zapach kojarzył mi się z proszkiem do prania. Drugie mydełko oczywiście zużyję, ale raczej więcej
po nie nie sięgnę.

The Body Shop Satsuma Shower Gel. Żel pod prysznic o zapachu mandarynki.
To chyba mój ulubiony żel, jeśli chodzi o tegoroczne lato. Kupiłam go spory czas temu na wyprzedażach w TBS
i nie żałuję, bo jest to produkt wart uwagi. Pięknie pachnie mandarynkami, o dziwo nie wyczuwam w nim sztuczności
i ten zapach jeszcze przez jakiś czas po kąpieli utrzymuje się na skórze a cała łazienka nim dosłownie przesiąka.
Żel ten jest dosyć gęsty, bardzo dobrze się pieni i jest naprawdę wydajny, miałam go i miałam. Na pewno do niego kiedyś wrócę bo go uwielbiam <3 I pewnie będzie o nim oddzielny wpis.


Balea Bademomente. Sole do kąpieli: grejfrutowa i kwiatowa.
O tych solach wspominałam już w wielu denkach, więc powiem tylko, że są to umilacze kąpieli, które ja bardzo lubię
i jeśli tylko mam możliwość to kupuję ich większą ilość.


Balea Tiefenreinigung Shampoo. Szampon głęboko oczyszczający.
Po ten szampon sięgnęłam po oglądnięciu filmiku Szavki na youtube. Poszukiwałam czegoś do mocno przetłuszczających się włosów, czego będę używać raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. I muszę przyznać, że ten szampon zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Bardzo dobrze oczyszcza włosy autentycznie ze wszystkiego
i po jego użyciu następnego dnia moje włosy nadają się jeszcze do wyjścia gdziekolwiek. Na pewno będzie o nim osobna notka.

Alverde Volumen Shampoo. Szampon do włosów z oliwką i henną.
O tym produkcie pisałam tutaj -> klik. Do tej pory zdania o tym szamponie nie zmieniłam i aktualnie używam bodajże
3 już buteleczki. Jak na produkt, który nie zawiera SLS-ów dobrze się pieni, dobrze rozprowadza na włosach i domywa
z nich nawet oleje. Co prawda moje włosy po nim są splątane, ale użycie odżywki załatwia problem. No i oczywiście przyjemnie pachnie cytryną :)

Batiste Dry Shampoo. Suchy szampon do włosów.
Przetestowałam kilka suchych szamponów, ale zawsze wracam do Batiste. Ostatnio postawiłam na wersję, która ma wzmacniać włosy i nabłyszczać. Żadnego wzmocnienia ani nabłyszczenia nie zauważyłam, ale szczerze powiedziawszy wcale tego nie oczekiwałam. Najważniejsze dla mnie było, żeby działał w kryzysowych sytuacjach i to robił. Włosy
po nim wyglądały naprawdę dużo lepiej. Na pewno kupię kolejne opakowanie, tylko pewnie inną wersję bo lubię je po prostu zmieniać.


Lirene. Tonik nawilżająco-oczyszczający.
O tym produkcie chyba nie ma sensu się rozpisywać bo z pewnością zna go większość z Was. To już moje kolejne zużyte opakowanie i jak wykończę hydrolaty z e-naturalne i tonik Lush'a to na pewno do produktu Lirene wrócę.
Ma przyjemny, orzeźwiający zapach, dobrze odświeża i tonizuje buzię i nie pozostawia po sobie żadnej lepiącej warstwy. Jednym zdaniem - tonik fantastyczny.

Bioderma Sensibio H20 Solution Micellaire. Płyn micelarny.
Biodermy używam namiętnie od dłuższego już czasu. Przede wszystkim używam jej do demakijażu oczu, ponieważ jako jeden z nielicznych płynów - w ogóle mi ich nie podrażnia. I naprawdę dobrze zmywa zarówno makijaż oczu jak i twarzy. To mój nr 1 jeśli chodzi o micele choć kusi mnie bardzo żeby wypróbować jeszcze zachwalanego przez większość micela z L'Oreal.

BeBeauty. Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu.
O tym płynie micelarnym było swego czasu głośno w blogosferze. Wiele osób go zachwalało, a że nie należy do drogich produktów, to wrzuciłam go któregoś razu podczas zakupów w Biedronce do koszyczka. I tak, od długiego już czasu gości w mojej łazience. Aktualnie zużywam już 5 albo 6 opakowanie tego biedronkowego micela i dopóki jest dostępny
to będę go kupować. Tego płynu używam do demakijażu twarzy (choć potem i tak myję buzię żelem) i muszę powiedzieć, że sprawdza się u mnie bardzo dobrze. Więcej możecie o nim poczytać tutaj.


Vichy Capital Soleil spf 30. Emulsja matująca do twarzy. 
Po raz pierwszy o tej emulsji dowiedziałam się z filmików Nissiax83. Agnieszka bardzo tę emulsję zachwalała, a że
w mojej aptece była ona w cenie 25 PLN to postanowiłam ją kupić i przetestować. Nigdy nie byłam systematyczna
w używaniu filtrów do twarzy, bo denerwowało mnie to, że albo bieliły mi skórę, albo się po nich świeciłam niczym choinka, dlatego do tego produktu podeszłam trochę jak pies do jeża. Niepotrzebnie. Emulsja ta faktycznie wywiązuje się ze swoich zadań, czyli dobrze matuje buzię i chroni ją przed promieniami słońca. Wchłania się do matu w tempie ekspresowym, nie bieli buzi, nie klei się. Nawet makijaż na niej się lepiej trzyma. Jest to jedyny filtr, który zużyłam
do końca i na następny sezon letni z pewnością do niej wrócę.

Flos-Lek. Żel ze świetlikiem lekarskim do powiek i pod oczy.
Był to mój pierwszy żel pod oczy i na powieki firmy Flos-Lek ale na pewno nie ostatni. Po żel ten sięgałam zawsze rano bo na noc wolę używać bardziej treściwych kremów i muszę powiedzieć, że u mnie spisał się bardzo dobrze. Bałam się czy mnie nie uczuli, bo czasami na blogach czytałam opinie, że żele tej firmy wywołują podrażnienia, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. To co bardzo mi się podobało w tym produkcie to to, że szybko się wchłaniał, dobrze nawilżał okolice moich oczu i przyjemnie je chłodził. W użyciu mam kolejne opakowanie.

Ziaja Sopot Spa. Krem ujędrniający przeciw zmarszczkom.
Uwielbiam zapach całej serii Sopot Spa. Dla mnie te kosmetyki pachną jak zielone jabłuszko. I ten krem także ma właśnie taki zapach. Stosowałam go na noc ponieważ jest on bardziej treściwy od kremu nawilżającego z tej samej serii. Wchłania się w miarę szybko, dobrze nawilża i sprawia że rano buzia jest gładka i co najważniejsze - nie zawiera parafiny, której ja muszę w przypadku kremu do twarzy unikać bo mnie zapycha. Na pewno do tego kremu jeszcze kiedyś wrócę.


Gal. Dermogal A+E.
Kupiłam te słynne rybki po wielu pozytywnych opiniach jakie pojawiały się na blogach. Zużyłam całe opakowanie,
ale powrotu do nich nie planuję. Nakładałam je raz-dwa razy w tygodniu na noc na całą twarz i szyję, ale przyznaję szczerze, że żadnego większego wrażenia na mnie nie zrobiły. Co prawda nie powodowały zapychania mojej mieszanej cery, olejek zawarty w kapsułkach po dość długim czasie wchłaniał się w skórę (ale wchłaniał), aczkolwiek myślałam, że może dzięki nim moja cera trochę się uspokoi, a niestety nie uspokoiła. I do tego wszystkiego dochodzi zapach, który mnie drażnił, bo dla mnie te rybki po prostu śmierdziały.


Schaebens Totes Meer Maske. Maseczka z minerałami Morza Martwego.
O maseczkach tej firmy pisałam już niejednokrotnie w postach denkowych a także w zakupowych, nawet w tych ostatnich. Zawsze jak tylko mam okazję to robię sobie zapas różnych maseczek Schaebens bo bardzo je lubię. Widzę efekty na mojej buzi po ich stosowaniu. Ta konkretna maseczka jest maseczką algową, która ma na celu pozbycie się zaskórników. I faktycznie sprawia, że zaskórników jest mniej a buzia jest oczyszczona. Jeśli będziecie kiedyś w DM
to polecam.

Ziaja. Maska kojąca z glinką różową.
O maseczkach Ziaji także wspominałam nie raz. Są łatwo dostępne, nie są drogie (ja zazwyczaj kupuję je po 1,29 PLN)
i jedna saszetka starcza mi na dwa użycia. Maseczka z różową glinką dobrze się sprawuje przy mojej naczynkowej cerze, uspokaja ją i łagodzi podrażnienia. Z Ziaji lubię także maseczkę kozie mleko, nawilżającą i oczyszczającą,
bo np. antystresowa i regenerująca mnie uczuliły.


Essence 24h Hand Protection Balm. Krem do rąk o zapachu piernika.
Kremów do rąk z zeszłorocznej edycji zimowej używam zawsze na noc, nakładając treściwą warstwę na dłonie.
I możecie mi wierzyć, że nawet jak ta warstwa jest bardzo gruba to krem ładnie się rozsmarowuje i stosunkowo szybko wchłania. Po nocy dłonie są gładkie i miłe w dotyku, czuć że dostały odpowiednią dawkę nawilżenia. Zapach tego kremu początkowo nie bardzo mi się podobał, jednak z czasem się z nim polubiłam. Choć faworytem dla mnie jest wersja jabłkowo-cynamonowa. Więcej o tych kremach możecie poczytać tutaj. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się dostać nowe kremiki z tej serii :)

Garnier Mineral Invisible. Antyperspirant.
Różne wersje tych antyperspirantów pojawiają się u mnie w każdym denku, więc nie będę się rozpisywać. Bardzo je lubię bo ładnie pachną i przede wszystkich dobrze chronią przed potem.

Ziaja Intima. Płyn do higieny intymnej migdałowy.
Od lat używam płynów do higieny intymnej z Ziaji i nigdy do tej pory mnie nie zawiodły. Zmieniam sobie tylko wersje zapachowe co by w kółko nie kupować tych samych. Płyn migdałowy przyjemnie pachnie, dobrze myje i odświeża
i nie podrażnia. Teraz wróciłam do wersji kremowej z kwasem mlekowym bo wersje kremowe to zdecydowanie moje ulubione.


Intimea. Chusteczki do higieny intymnej z kwasem mlekowym i ekstraktem z rumianku.
Bardzo dobre chusteczki. Kupiłam je kiedyś w Biedronce, bo pamiętałam, że polecała je Magda na swoim blogu.
Mam je zawsze w swojej torebce. Kiedyś uważałam tego typu produkty za zbędny gadżet a teraz się z nimi nie rozstaję. Chusteczki Intimea dobrze odświeżają, są dosyć duże i co najważniejsze - w ogóle się nie drą i nie wysychają.
Jeśli je jeszcze kiedyś gdzieś spotkam to kupię kilka sztuk na zapas.


Ebelin. Płatki kosmetyczne zwykłe i te większe.
Pisałam o nich w ostatnim denku. Uwielbiam <3 Są mięciutkie, delikatne i w ogóle się nie rozdwajają. Najlepsze płatki jakie do te pory używałam.

Lilibe Maxi Wattepads. Płatki kosmetyczne maxi.
Tych płatków używałam, zanim poznałam konkurencyjne płatki Ebelin. Aczkolwiek lubię te rossmannowskie płatki i jeśli skończą mi się niemieckie - na pewno do nich wrócę.


Alouette Einmal Waschlappen. Suche ręczniczki do twarzy.
Pojawiają się w każdym moim denku od długiego czasu. Odkąd zaczęłam ich używać to nie wyobrażam sobie już wycierania buzi zwykłymi ręcznikami.

Wibo Oil Absorbing Sheets. Chusteczki matujące.
Kupiłam je w celu zmatowienia buzi po nałożeniu kremu nawilżającego a przed nałożeniem podkładu. I w tym przypadku spisują się całkiem dobrze. Natomiast w ciągu dnia do zmatowienia buzi ich nie używam, bo musiałabym jednorazowo zużyć kilka sztuk tych chusteczek, co się najzwyczajniej nie opłaca. W ciągu dnia wystarczy mi jedna chusteczka matująca z Inglota, która w mig absorbuje nadmiar sebum.


Cleanic Professional. Patyczki kosmetyczne do korekty makijażu i demakijażu.
Gadżet przydatny ale na pewno nie niezbędny bo te patyczki można spokojnie zastąpić takimi zwykłymi do uszu. Używałam ich głównie do wycierania śladów po tuszu do rzęs bo wiecznie jak maluję rzęsy to na dole albo na górze mam coś poodbijane (tak mam od zawsze, bez względu na to jak dobry byłby tusz). Nie są drogie więc można je wypróbować.

To już całe moje wrześniowe denko.
Pustych opakowań nie ma nie wiadomo ilu, ale zawsze trochę miejsca zwolniło się w łazience :)

***
Chciałabym Wam jeszcze pokazać 3 malutkie nowości, jakie kupiłam jeszcze we wrześniu.
Wszystkie trzy rzeczy kupiłam w Drogerii Natura. Cienie Maybelline były po 13,15 PLN więc grzechem było ich nie wziąć a na biały puder z Essence polowałam już od długiego czasu.



Miłego weekendu Wam życzę!
Natalia


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...