środa, 15 października 2014

Sierpniowo-wrześniowe zużycia czyli projekt denko :)

Korzystając z chwili wolnego czasu i nadrabiając zaległości zapraszam Was dzisiaj na kolejną porcję zużyć czyli sierpniowo-wrześniowe denko :) Z wyrzutkami będę już na 'czysto', zostanie mi więc nadrobienie zaległości zakupowych i... można brać się za sporządzanie recenzji.


1. Balea; Melon Tango Cremeseife; Mydło do rąk w płynie o zapachu arbuza (500 ml; 0,65 €).
To już moje drugie zużyte opakowanie tego mydła do rąk, mam jeszcze jedno w zapasie i gdybym miała możliwość to kupiłabym jeszcze kolejne. Uwielbiam je przede wszystkim za fantastyczny zapach, pachnie jak prawdziwy arbuz <3 Miałam już kilka mydeł w płynie z Balea o różnych zapachach i właściwości mają takie same: dobrze się pienią, dobrze myją i mojej skóry rąk nie wysuszają. A do tego wszystkiego są bardzo tanie :)

2. Alverde; Pflegedusche Grapefruit Bambus; Żel pod prysznic grejfrutowo-bambusowy (250 ml; 1,45 €).
Używałam tego żelu w sezonie letnim i bardzo przypadł mi do gustu. Ma przyjemny dla nosa zapach, który według mnie nadaje się także i na zimę, bo jest jednocześnie orzeźwiający i otulający. Konsystencja tego produktu jest żelowa, dobrze się pieni i nie powoduje wysuszenia skóry. Mam w zapasach jeszcze żel porzeczkowy z tej firmy, który pachnie bosko. 

3. Dusch Das; Coconut Paradise Duschgel; Żel pod prysznic o zapachu kokosa (250 ml; ok. 1,5 €).
Ten żel kupiłam już bardzo dawno temu i dość długo czekał na swoją kolej a teraz jak się skończył to bardzo nad tym ubolewam. Uwielbiam zapach kokosa w kosmetykach ale często jest tak, że ten aromat jest strasznie sztuczny, chemiczny. W przypadku tego produktu zapach został bardzo dobrze odzwierciedlony, nie czuć w nim chemii a prawdziwego kokosa. Ponad to, żel ten ma przyjemną konsystencję, dobrze się pieni i nie wysusza skóry, a opakowanie stojące 'na głowie' sprawia, że możemy go zużyć do samego końca. Bardzo lubię te żele i w zapasach mam jeszcze z 3 butelki.

4. Body Farm; Brown Sugar Shower Gel; Żel pod prysznic o zapachu brązowego cukru (50 ml; 7 PLN).
Po przeczytaniu recenzji Agaty na temat żeli pod prysznic z firmy Body Farm wiedziałam, że muszę je mieć. Niestety wielkie żelowe zapasy nie pozwalają mi na kupno kolejnych tego typu produktów (tzn. ja sobie na to nie pozwalam) dlatego też zdecydowałam się na dwie miniaturki. I muszę powiedzieć, że jak zejdę trochę z zapasów (nie wiem tylko czy kiedykolwiek to nastąpi) to na pewno zdecyduję się na kupno pełnowymiarowej buteleczki tego żelu. Pachnie obłędnie. Jeśli lubicie takie słodkie, jedzeniowe aromaty to bardzo polecam.


5. Sun Dance; Apres Lotion; Łagodzący balsam do ciała po opalaniu (500 ml; ok. 2 €).
Tego balsamu po opalaniu używałam zarówno w zeszłym roku jak i w tym. Pamiętam, że wypatrzyłam go w jednym z filmików 82Inez, która bardzo go polecała i mając ku temu okazję, postanowiłam i ja po niego sięgnąć. W zeszłym roku zdarzyło mi się całkiem mocno spiec na słońcu (nie celowo), wszystko mnie bolało i piekło, a ciepła woda była dla mnie koszmarem. Na ratunek przyszedł mi ten produkt. Bardzo przyjemnie chłodzi spieczoną, gorącą skórę, fantastycznie nawilża, pięknie pachnie i dość szybko się wchłania. Dzięki niemu uniknęłam schodzenia skóry z ciała. Jeśli będę miała okazję to jeszcze kiedyś do niego wrócę.

6. Vaseline; Spray & Go Body Moisturiser Cocoa; Kakaowy balsam do ciała w sprayu (190 ml; ok. 26 PLN).
Ten spray kupiła mi w Holandii Kasia chyba w zeszłym roku. Jeśli tak jak ja macie skórę normalną, która rzadko kiedy ulega przesuszeniom i latem nie potrzebujecie mocnej dawki nawilżenia to mogę Wam ten produkt śmiało polecić. Wystarczy popsikać balsamem ciało, rozetrzeć i nie trzeba czekać aż cokolwiek się wchłonie bo to dzieje się błyskawicznie. Ja z tego balsamu latem byłam naprawdę zadowolona, ale osobom, których skóra jest sucha nie polecam.

7. Eveline Cosmetics; Slim Extreme 3D; Superskoncentrowane serum modelujące do biustu (200 ml; ok. 15 PLN).
O tym serum pisałam na blogu TUTAJ, ponad 2 lata temu. To moje kolejne opakowanie tego produktu, ale nie wiem czy jeszcze się kiedyś na nie skuszę bo mam ochotę wypróbować coś nowego. U mnie to serum spisywało się w miarę dobrze, bo tak naprawdę oczekiwałam od niego tylko nawilżenia, a z tym radziło sobie dobrze. W ujędrnianie czy powiększenie piersi nie wierzę ;)

8. The Body Shop; Wild Argan Oil Body Butter; Masło do ciała arganowe (250 ml; 69 PLN).
To masełko w wersji 50 ml, podobnie jak sporo innych blogerek, otrzymałam do przetestowania. Więcej pisałam o nim TUTAJ, a na potwierdzenie, że naprawdę mi się ono spodobało to powiem Wam, że kupiłam sobie jego pełnowymiarowe opakowanie ;) Bardzo przyjemny zapach, dla skóry normalnej nawilżenie w zupełności wystarczające, no i cena za którą go dorwałam - 35 PLN - żyć nie umierać ;)


9. Pharmaceris H; Skoncentrowany szampon wzmacniający do włosów osłabionych H-Keratineum (250 ml; 29 PLN).
Moje włosy wołają o pomoc od bardzo długiego czasu. Niestety nie działają na nie ani żadne suplementy, ani wcierki. Łykałam przeróżne preparaty a one jak wypadały tak wypadają dalej. Nawet ścięłam je o jakieś 10 cm a nadal nie ma poprawy. Pełna nadziei więc kupiłam ten szampon i... mam co do niego mieszane odczucia. Z jednej strony kiedy myłam nim włosy to faktycznie w wannie było ich dużo dużo mniej niż normalnie, ale jak tylko sięgnęłam raz na jakiś czas po inny szampon to włosów znowu leciało sporo. Tak jakby ten szampon działał tylko w momencie mycia głowy nim. Może kiedyś kupię z ciekawości jeszcze jedną buteleczkę, ale teraz mam ochotę kupić produkt do wypadających włosów z Klorane.

10. The Body Shop; Rainforest Balance; Szampon oczyszczający do włosów przetłuszczających się (250 ml; 25 PLN).
Kupiłam ten szampon w duecie z odżywką, z tym że odżywkę zużyłam dużo szybciej niż sam szampon (co rzadko kiedy mi się zdarza). Ogólnie rzecz biorąc polubiłam się z tym szamponem bo dobrze oczyszczał włosy, czasami wydawało mi się, że aż skrzypiały podczas mycia i nawet ich mocno nie plątał. Starczył mi na dość długi okres czasu ponieważ używałam go raz, max. 2 razy w tygodniu. Myślę, że kiedyś do niego wrócę, mam tylko nadzieję, że TBS pomyśli o ulepszeniu opakowania bo jest dosyć twarde i czasami ciężko z niego cokolwiek wydobyć.

11. Schwarzkopf; Gliss Kur Million Gloss; Ekspresowa odżywka regeneracyjna (200 ml; ok. 15 PLN).
Uwielbiam te ekspresowe odżywki do włosów. Używam ich zazwyczaj kiedy bardzo się spieszę i nie mam czasu na trzymanie tradycyjnej odżywki na włosach. W to, że ta odżywka jest regeneracyjna to ja akurat nie wierzę, ale dla mnie najważniejsze jest to, że faktycznie pomaga rozczesać moje mocno plączące się włosy. I do tego wszystkiego całkiem przyjemnie pachnie.

12. Batiste; Tropical Dry Shampoo; Suchy szampon do włosów w wersji tropikalnej (200 ml; ok. 16 PLN).
Suchy szampon to jeden z tych produktów, którego nie może zabraknąć u mnie w łazience. Moje włosy bardzo się przetłuszczają więc teoretycznie powinnam je myć codziennie natomiast w praktyce po prostu nie zawsze mi się chce. Dlatego też drugiego dnia odświeżam włosy szamponem z Batiste i moja fryzura wygląda o wiele lepiej. A wersja tropikalna to moje ulubiona.


13. Balea; Rasiergel Summer Garden; Żel do golenia o zapachu mango (150 ml; 1,45 €).
Z żeli do golenia Balea najbardziej lubiłam wersję jagodową - nie koniecznie za zapach ale za taką gęstą, przyjemną konsystencję, która sprawiała, że produktu nie trzeba było nakładać zbyt wiele a maszynka po nim sunęła bez problemu. Miałam i mam różne wersje zapachowe tych żeli i ogólnie je lubię choć wydajnością nie grzeszą bo są dosyć rzadkie i jednorazowo trzeba ich sporo nałożyć. Ten także należał do tych rzadszych, ale za to zapach miał cudowny: pachniał jak prawdziwe, soczyste mango. W zapasie mam jeszcze wersję wiśniową ale czy do nich wrócę to nie wiem - teraz mam ochotę na żele Gillette.

14. Garnier Mineral; InvisiCool Anti-Perspirant; Antyperspirant w sprayu (250 ml; ok. 15 PLN).
To już ostatnie moje opakowanie tego antyperspirantu - chwilowo zrobiłam sobie od niego przerwę. Byłam z niego bardzo zadowolona, ale po dłuższym czasie używania po prostu przestał na mnie działać tak jak na początku. W chwili obecnej używam zielonej kulki z Vichy (którą polubiłam od pierwszego użycia), ale być może do tego produktu kiedyś jeszcze wrócę.

15. Ziaja; Kremowy płyn do higieny intymnej z kwasem mlekowym (500 ml; ok. 8 PLN).
Wypróbowałam sporo płynów do higieny intymnej ale najczęściej bywało tak, że mnie uczulały bądź mocno podrażniały. Wtedy zawsze z podkulonym ogonem wracałam do Ziai bo akurat te ich preparaty sprawdzają się u mnie bardzo dobrze. Delikatnie myją, nie podrażniają, nie uczulają a do tego wszystkiego są bardzo wydajne i tanie. Taka butla starcza mi prawie na rok używania. W użyciu mam kolejną butelkę.


16. Alverde; Waschemulsion Calendula; Emulsja do mycia twarzy z nagietkiem (150 ml; 2,25 €).
Tego produktu zużyłam kilka tubek i gdyby był dostępny to z pewnością bym do niego wracała. Fantastyczny produkt (dla mnie oczywiście), który bez problemu zmywał cały makijaż z twarzy. Nie podrażniał, nie uczulał, nie szczypał w oczy. Bardzo żałuję, że wycofano tę emulsję bo wersja rumiankowa już nie jest taka dobra.

17. Alverde; Repair Haarbutter Avocado Sheabutter; Masło do włosów z awokado i masłem shea (200 ml; 3,45 €).
O tym masełku do włosów pisałam TUTAJ. Od czasu ukazania się recenzji zdania na jego temat nie zmieniłam. Nakładałam je zawsze na suche włosy przed umyciem - nigdy po myciu, bo moje włosy wtedy mogłyby wyglądać nieciekawie. I po myciu zawsze były gładkie i błyszczące. Mam chyba jeszcze jedno opakowanie tego produktu i zużyję je z przyjemnością.

18. Listerine; Zero; Płyn do płukania jamy ustnej (500 ml; ok. 18 PLN).
Od razu na wstępie zaznaczę, że innych płynów z firmy Listerine nie miałam więc nie będę ich porównywać. Kupując płyn do płukania jamy ustnej kierowałam się tym, żeby nie posiadał alkoholu i takowy znalazłam. I wracam do niego na okrągło bo widzę rezultaty, aczkolwiek mam też ochotę przetestować wersję z alkoholem - Stay White, choć nie wiem czy dla moich wrażliwych zębów i dziąseł będzie odpowiednia.


19. Ebelin; Nagellack Entferner; Zmywacz do paznokci z acetonem (125 ml; ok. 0,65 €).
To już moja któraś zużyta buteleczka tego zmywacza i jeśli mam okazję to chętnie do niego wracam. Skutecznie usuwa nawet ciemne lakiery do paznokci, nie wysusza mojej płytki paznokcia ani skórek wokół i nie sieje z moimi paznokciami spustoszenia ;)

20. Sally Hansen; Polish Remover With Vitamin A & Aloe; Nawilżający zmywacz do wysuszonych i łamliwych paznokci (236,5 ml; ok. 30 PLN).
Kupiłam ten zmywacz bardzo dawno temu i używałam go co jakiś czas robiąc sobie od niego odstępy i sięgając po coś innego. W zasadzie nie wiem czemu bo zmywacz dobrze radził sobie zarówno z jasnymi jak i ciemnymi kolorami ani nie wysuszał skórek czy płytki paznokcia. W cenie regularnej na pewno nie opłaca się go kupować bo rossmannowska Isana spisuje się wg mnie identycznie, ale często w drogerii ekobieca można te zmywacze kupić za ok. 10 PLN.


21. Essence; All About Matt; Biały puder matujący (8 g; ok. 15 PLN).
Jeśli szukacie pudru, który całkiem nieźle matuje to zachęcam Was do zapoznania się z tym osobnikiem. Kupiłam go z czystej ciekawości, a był to puder po który sięgałam najczęściej i najchętniej. Nie bielił twarzy, ładnie rozprowadzał się pędzlem, a skóra była matowa ale przy tym nie przesuszona. Teraz używam pudru ryżowego z Paese ale kiedyś do produktu z Essence jeszcze wrócę (jeśli go nie wycofają).

22. Astor; Mattifying High Definition Make Up; Podkład matujący (30 ml; ok. 50 PLN).
Kupiłam ten podkład ponieważ szukałam czegoś dobrze matującego i wyglądającego na skórze. Początkowo byłam z niego zadowolona ale później niestety nie było już tak kolorowo. Odcień 012 Natural okazał się dla mnie trochę za ciemny (no ale w tym wypadku sama jestem sobie winna) a twarz po nałożeniu tego podkładu i zmatowieniu jeszcze pudrem świeciła mi się już po 3 godzinach. Zużyłam go do samego końca ale nie sądzę, żebym sama z własnej woli do niego wróciła.

23. Nuxe; Reve De Miel Lip Balm; Balsam do ust (15 g; ok. 35 PLN).
O balsamie do ust z firmy Nuxe słyszała już chyba każda z nas. Był czas, że i na yt i na blogach bardzo często się pojawiał i najczęściej opinie o nim były pozytywne (choć oczywiście natknęłam się również na kilka negatywnych). Któregoś razu będąc w aptece wypatrzyłam, że mają cały asortyment tejże firmy więc postanowiłam przygarnąć balsam i wypróbować go na własnych ustach. I... przepadłam. Moje usta, z reguły suche i pękające, przy regularnym używaniu tego balsamu stały się gładkie i zadbane. Mogłam wreszcie zapomnieć o suchych skórkach, a stosowałam go tylko grubszą warstwą na noc. Aktualnie używam innego balsamu ale do tego z pewnością wrócę bo dla mnie to produkt rewelacyjny.


24. Schwarzkopf; Perfect Mousse; Farba do włosów w formie pianki 465 Czekoladowy Brąz (ok. 25 PLN).
Przez długi czas farbowałam włosy tylko przy użyciu tej pianki i osobiście ją uwielbiałam. Niestety po czasie okazało się, że moje włosy lubią ją dużo mniej niż ja, bo mocno mi je poniszczyła a szczególnie końcówki. W rezultacie musiałam ostatnio ściąć włosy o +/- 10 cm, bo zamiast włosów miałam na głowie 'siano'. Teraz robię sobie przerwę od farbowania, ale do tej pianki niestety już nie wrócę.


25. Dresdner Essenz; Winterbad; Sól do kąpieli (60 g; 1 €).
Te sole a w zasadzie bardziej pudry do kąpieli uwielbiam. Mają piękne, bardzo intensywne zapachy i zdecydowanie umilają kąpiel. Jeśli będziecie w DM to polecam Wam wziąć choć jedno opakowanie na próbę.

26. Balea; Bademomente; Sól do kąpieli o zapachu pomarańczy (80 g; 0,55 €).
Te sole pojawiają się prawie w każdym moim denku i uważam, że są one całkiem fajne i przyjemne, aczkolwiek ostatnio częściej sięgam po sole/pudry do kąpieli z Dresdner Essenz.


27. Ebelin; Einmal Waschlappen; Suche ręczniczki do twarzy (30 szt.;  1,15 €).
Co tu dużo mówić - moje ulubione ręczniczki do twarzy. Sztywne ale jednocześnie bardzo delikatne i dobrze wchłaniające wodę. Niestety zapasy już mi się kończą :(

28. Lilibe; Maxi Wattepads; Duże płatki kosmetyczne (40 szt.; ok. 3 PLN).
Kiedy nie mam pod ręką dużych płatków z Ebelin to chętnie sięgam po te z Rossmanna. Używam ich głównie do demakijażu twarzy, do oczu wolę używać tych małych.

29./30. Tibelly; Płatki kosmetyczne (120 szt.; 2,50 PLN).
Będąc jakiś czas temu w Netto wrzuciłam do koszyka tak z ciekawości te płatki i okazały się godnym następcą moich ukochanych płatków z Ebelin. Są mięciutkie, nie rozdwajają się i jeśli moje zapasy się skończą to na pewno będę po nie sięgać.

31. Ebelin; Wattepads; Bawełniane płatki kosmetyczne (140 szt.; 0,85 €).
Kolejne płatki, które przewijają się prawie w każdym moim denku. Bardzo je lubię i jak tylko mam okazję to robię sobie ich zapasy.

*****
To by było na tyle jeśli chodzi o moje sierpniowo-wrześniowe zużycia. Nie ma tego przesadnie dużo ani mało, wydaje mi się, że zużycia są w sam raz :) I w ogóle doszłam do wniosku, że będę Wam pokazywać zawsze moje dwumiesięczne zużycia bo bardziej mi ta forma odpowiada niż robienie denka co miesiąc. 

Dajcie znać, czy miałyście może któryś z opisywanych przeze mnie produktów. I jak się u Was ten produkt sprawdził.


czwartek, 2 października 2014

Sierpniowe nowości czyli... zakupowe podsumowanie miesiąca ;)

Ja jak zwykle zacofana bo mamy już październik, a ja przybywam do Was zamiast z nowościami wrześniowymi - z sierpniowymi. Kiedyś jednak trzeba nadrobić zaległości a niestety przyznać muszę, że idzie mi to bardzo kiepsko. Brak czasu robi jednak swoje.

Nie przedłużając jednak zbytnio zapraszam Was na zakupowe podsumowanie sierpnia, czyli co nowego przybyło do mojej 'kosmetyczki'.


Ania jak co miesiąc organizowała wspólne zamówienie ze Stanów, postanowiłam więc przygarnąć kilka rzeczy. W moje ręce wpadły żele pod prysznic z Bath&Body Works, które uwielbiam bo: są gęste, bardzo wydajne, mocno pieniące się, nie wysuszające skóry i przede wszystkim pięknie pachnące. Zdecydowałam się tym razem na żele w wersjach zapachowych mango mandarin, black raspberry vanilla oraz pink chiffon. Najdroższy z nich kosztował chyba 3$ bo akurat były na wyprzedaży - żal ich było nie kupić za taką cenę ;)


Z BBW w ramach wspólnego zamówienia przygarnęłam także potrójnie nawilżający krem do ciała Dark Kiss. Bardzo lubię te kremy - wg mnie są dużo lepsze niż balsamy i ten zapach... uwielbiam. Ale nie samymi kosmetykami człowiek żyje w związku z czym także ze Stanów zamówiłam kilka rzeczy z Yankee Candle, a mianowicie woski o zapachu Bahama Breeze (chyba mój ulubiony zapach z tej firmy) oraz zewnętrzną nakładkę na świece illuma-lid 'home sweet home'. Mam kilka dużych świec z YC i bardzo te nakładki lubię - są fajne jako dekoracja a także pomagają świecom równomiernie się wypalać. Różne inne wzory illum możecie dostać w sklepie www.markoweswiece.pl :) 


DM, DM... Jeśli czytacie mojego bloga to pewnie dobrze wiecie, że bardzo lubię produkty właśnie z tej drogerii. Osobiście nigdy w niej nie byłam, ale mam dobrą duszkę, która pomaga mi robić zakupy :* I trochę oczywiście... poszalałam, bo pewnie przez jakiś czas zakupów z tej drogerii u mnie nie zobaczycie ;)

Przygarnęłam miniaturkę żelu pod prysznic Treaclemoon o zapachu Iced Strawberry Dream. Mam dwa inne żele z tej firmy i dobrze się u mnie sprawdzają zarówno jako żele jak i płyny do kąpieli a miniaturki zawsze przydają się na jakieś wyjazdy. Z produktów myjących przygarnęłam jeszcze kremowo-olejkowy żel pod prysznic Balea o zapachu wanilii (mam bzika na punkcie tego zapachu) oraz drugą butelkę mojego ukochanego mydła do rąk w płynie o zapachu arbuza <3


Po szampony do włosów Balea z limitowanek sięgam bardzo chętnie ich właściwości są takie same - różnią się jedynie zapachami. W minionym letnim sezonie Balea zdecydowała się wypuścić szampon do włosów o zapachu truskawek, który pachnie całkiem całkiem, choć troszeczkę czuć w nim chemiczne nuty. Do tego z tej samej firmy dorzuciłam jeszcze 2 minutową maseczkę do włosów farbowanych z kwiatem pomarańczy i moringą, którą na swoim blogu polecała Idalia. A szampon do włosów przetłuszczających się z cytryną i miętą Lavera to uzupełnienie zapasów, bo akurat poprzednia butelka tego produktu już mi się skończyła.


Jeśli miałabym wybrać produkt, którego braku nie wyobrażam sobie w mojej łazience to z pewnością byłby to łagodzący krem po depilacji z Balea. Zużyłam już kilka jego tubek i kolejne mam w użyciu - dzięki systematycznemu używaniu tego produktu moja wrażliwa na depilację skóra stała się dużo 'spokojniejsza'. Przy okazji zakupów z działu depilacja zdecydowałam się także nabyć żel do golenia z aloesem Satin Care z Gilette oraz wiśniowy żel do golenia z Balea. Kiedyś bardzo lubiłam żele do golenia Balea, ale gdybym miała wybierać to zdecydowanie bardziej wolę te z Gilette (no chyba, że Balea kiedyś wypuści jeszcze wersję jagodową, która była fantastyczna ;)).


Na balsam z olejkiem Balea miałam ochotę odkąd zobaczyłam go w filmach u Szavki, a także po jego prezentacji u Anetki, która niestety już bloga nie prowadzi. Z kolei masełko do stóp z sosną i pinią z Alverde to jeden z moich ulubieńców - wykończyłam jakiś czas temu jedno opakowanie i zaczęło mi go bardzo brakować. W oko wpadła mi też nowość - peeling enzymatyczny z Balea. Przyznam szczerze, że jestem go bardzo ciekawa, ale póki co używam mojego ulubionego peeling u enzymatycznego z Phenome więc po ten produkt nie sięgałam. Natomiast z takich naturalnych niemieckich produktów zdecydowałam się także sięgnąć po krem do rąk z firmy Nonique. Jest to mój pierwszy produkt z tej firmy, ale widziałam, że kilka ciekawych rzeczy w swojej ofercie mają.


Podczas uzupełniania zapasów niemieckich dobroci nie mogłoby zabraknąć produktów kąpielowych z mojej ulubionej marki Dressdner Essenz. Przygarnęłam po raz kolejny płyn do kąpieli o zapachu mleczka kokosowego i ylang-ylang a także melonowe tabletki do kąpieli. Obydwa produkty miałam i tak samo je lubię, podobnie jak ich sole/pudry do kąpieli :)


Zdaję sobie sprawę, że jak ktoś z Was patrzy na zdjęcie powyżej to może popukać się w czoło, ale... Skoro i tak kupuję różne inne rzeczy to czemu by nie dorzucić swoich ulubionych płatków kosmetycznych z firmy Ebelin :) Albo suchych ręczniczków papierowych, które wg mnie są rewelacyjne :)


Wśród niemieckich zakupów nie mogło zabraknąć również kolorówki. Z firmy p2 przygarnęłam dwa peelingi do skórek, dwie buteleczki bazy wypełniającej nierówności płytki, cienie do powiek z serii Wild Me Up (limitka) oraz lakiery do paznokci z serii Dress Code Happy (także limitka). Lakierów z p2 na paznokciach jeszcze nie miałam, za to ten kolega obok nich - piaseczek z Rival de Loop to mój zdecydowany ulubieniec. Jest naprawdę piękny! W moje ręce wpadło też kilka rzeczy z firmy Kiko: lakiery do paznokci, kredka do powiek 06 Golden Brown a także perłowy balsam do ust w kolorze Vanilla. Jeśli będziecie kiedyś przyglądały się tym balsamom do ust to nie sugerujcie się kolorami pokazanymi na ich stronie. W rzeczywistości te kolory są zupełnie inne.


Cała kolorówka została spakowana w kosmetyczkę na mokry strój kąpielowy z Essence. Z tego co mi się wydaje to była też ona dostępna u nas w Polsce.


Jak już szaleć to... na całego :) Miałam okazję po raz kolejny nabyć kilka produktów z Lush więc sięgnęłam po sprawdzoną wcześniej świeżą maseczkę do twarzy Oatifix a także po nowość dla mnie czyli świeżą maseczkę Catastrophe Cosmetic. Mogę Wam powiedzieć, że żałuję, że nie zrobiłam większego zapasu tej drugiej maseczki bo to chyba najlepsza maseczka oczyszczająca jaką kiedykolwiek stosowałam (a już mi się niestety skończyła).


Z Lush przygarnęłam także dwie bomby do kąpieli: Pop in the Bath i Creamy Candy. Z jednej z nich byłam zadowolona z drugiej nie za bardzo. Po te produkty sięgnęłam z czystej ciekawości, ale szczerze powiedziawszy nie wiem czy jeszcze zdecyduję się na ich zakup, bo zwykłe płyny do kąpieli robią mi większą pianę i pachną też dłużej.



Te dwa powyższe zdjęcia to już nie moje niemieckie zakupy a prezenty, które w paczuszce otrzymałam :* Oczywiście kupiłam też trochę kosmetyków dla mojego malucha, kilka też mój maluch dostał w prezencie ale tego już nie będę Wam pokazywać (możecie zerknąć na mojego instagrama, tam wszystko dokładnie pokazywałam).


Niemieckie zakupy zakończone, możemy więc wrócić do Polski :) Pat&Rub co roku na urodziny przyznaje zarejestrowanym osobom na ich stronie internetowej kupon rabatowy. Co lepsze - rabat ten sumuje się z innymi rabatami, dlatego też możemy kupić trochę produktów po dużo niższej cenie. Ja oczywiście swój rabat urodzinowy wykorzystałam i przygarnęłam balsam do stóp z serii rozgrzewającej (już mi się kończy i nad tym ubolewam), hipoalergiczny olejek do ciała (polubiłam się z nim od pierwszego użycia) oraz różany peeling do ust (który już miałam i bardzo lubiłam). Mogłam sobie także wybrać dwie próbki więc przygarnęłam olejek hipoalergiczny do kąpieli oraz olejek drenujący.


Przez długi czas szukałam w Sephorze olejku w gąbce do pielęgnacji skórek i paznokci i nie mogłam go dostać. Postanowiłam więc go sobie odpuścić,ale kiedy udałam się po moją ulubioną myjkę do ciała (wiele ich przetestowałam i ta Sephorowa jest wg mnie najlepsza) i zobaczyłam ten olejek to dorzuciłam go do koszyczka. I nie żałuję :)


Woda termalna Uriage to mój must have, a że poprzednia butelka mi się skończyła to postanowiłam przygarnąć na promocji w SP taką dużą, 300 ml. Będę ją teraz miała pewnie przez długi długi czas. 

O zielonej kulce z Vichy z kolei czytałam tyle dobrego, że sama postanowiłam sprawdzić o co tyle hałasu i jak tylko zaczęłam jej używać to przepadłam. Już wiem, że po żaden inny antyperspirant nie sięgnę. Żaden z używanych przeze mnie dotąd nie chronił mnie tak dobrze jak ta kulka. Myślę, że to będzie związek na dłuższy czas... :)


Przez jakiś czas w Netto polowałam na delikatny kremowy żel do mycia twarzy Lovena, ale zawsze zastawałam puste półki. Do Netto mi nie po drodze więc zaglądam tam raz na kilka miesięcy. Akurat się tak zdarzyło, że byłam tam w sierpniu i kremiki stały na półce, w związku z czym przygarnęłam 2 sztuki.


W Netto w ręce wpadły mi także płatki kosmetyczne Tibelly i muszę powiedzieć, że przez czysty przypadek znalazłam idealnego zastępce dla moich ulubionych płatków Ebelin. Są tak samo dobre.


W Rossmannie byłam tylko raz i przygarnęłam zaledwie dwie rzeczy bo więcej mi do szczęścia nie było potrzebne. Mydło do rąk o zapachu kokosa i mango z Isany było na mojej liście zakupowej więc od raz je pochwyciłam podobnie jak ulubione chusteczki do higieny intymnej Facelle.


W Naturze i Hebe kupiłam tylko potrzebne mi rzeczy, które akurat mi się pokończyły. Żel ze świetlikiem lekarskim  do powiek i pod oczy z Flos-Leku kupuję ciągle jak tylko mi się skończy. Za każdym razem sięgam jednak po inną wersję i z każdej jestem tak samo zadowolona. Dobrze się u mnie spisuje rano, bo wieczorem sięgam po bardziej odżywcze kremy. Odtłuszczacz do paznokci z Sensique kupiłam po raz kolejny bo poprzednia buteleczka dobiła już dna. I mimo, że u mnie jakoś nie przedłuża trwałości lakieru na paznokciach to jakoś lubię go używać, sama nie wiem czemu ;) Wiem za to czemu bardzo lubię korektor lakieru do paznokci w pisaku z firmy Essence i kupuję go regularnie. Nie może go zabraknąć w moim domu podczas malowania paznokci.

Jedyną zachcianką na tym zdjęciu były gumki do włosów Invisi Bobble. Przez pewien czas były dosyć chwalone na blogach a u mnie niestety się nie sprawdziły. Wplątują się w moje włosy tak, że czasami nie mogę ich wyplątać :/


W sierpniu kupiłam także kilka rzeczy z kolorówki, a przede wszystkim oczywiście lakiery do paznokci. Te zamieszczone na zdjęciu pochodzą z firmy Colour Alike z serii holożelki, która od razu wpadła mi w oko. Przygarnęłam 4 egzemplarze a cała seria z tego co mi się wydaje liczy ich więcej.


Kolejne trzy lakiery do paznokci pochodzą z firmy China Glaze z kolekcji City Flourish. Od lewej: Peonies & Park Ave, What A Pansy oraz Thistle Do Nicely. Niestety lakiery te mnie rozczarowały bo na moich paznokciach już drugiego dnia są całe pozdzierane (mimo stosowania top coatów) i prócz filetu są dla mnie zbyt problemowe w aplikacji.


Co innego tyczy się lakieru do paznokci Zoya z serii PixieDust o nazwie Arlo. To pierwsza Zoyka w mojej kolekcji ale na pewno nie ostatnia. Miłość od pierwszego użycia <3


Dwa ostatnie lakiery, które kupiłam w sierpniu pochodzą z firmy Flormar. Mam kilka lakierów z tej firmy i bardzo je lubię, postanowiłam więc sięgnąć po ich nowości. Ta miętka po lewej pochodzi z serii żelowej i nosi nazwę Turqouise Green natomiast niebieski kolega po prawej pochodzi z serii Beauty Toys i nosi nazwę Mermaid. Ten drugi lakier został przeze mnie wypatrzony na blogu u Hexx.



Ostatnim zakupionym przeze mnie produktem w sierpniu był Chubby Stick z firmy Clinique w odcieniu Plumped Up Pink. Kupiłam go jeśli się nie mylę razem w komplecie z kosmetyczką za 25 PLN w sklepie The Cosmetics Company Store. Jeśli macie dostęp do tego sklepu to bardzo go Wam polecam i aktualnie mają promocję: -50% na zapachy, -50% Bobbi Brown, -40% pielęgnacja i -40% makijaż.

*****

Ufff... Dobrnęłam do końca. Mam nadzieję, że Wy także do niego dobrnęliście :) Wrześniowe zakupy na szczęście są o wiele wiele skromniejsze :)



czwartek, 18 września 2014

Czerwcowo-lipcowe zużycia czyli projekt denko :)

Witajcie Kochani po długiej przerwie!

Wiem, że sporo mnie ostatnio nie było i nie jestem póki co w stanie obiecać, że będę pojawiać się częściej i regularniej, ale bardzo dziękuję Wam za to, że cały czas tutaj jesteście, zaglądacie do mnie i komentujecie. Jest mi naprawdę miło, że o mnie pamiętacie :)

Ostatnio zaglądając do mojej denkowej torby, z której produkty co chwilę się wysypywały ku "uciesze" mojego męża, uświadomiłam sobie, że zupełnie zapomniałam zrobić czerwcowego podsumowania zużyć. Ja wiem, że mamy już połowę września, ale i tak postanowiłam Was zaprosić na czerwcowo-lipcowe denko. Trochę tych pustych opakowań mi się uzbierało dlatego też od razu przejdę do rzeczy.


1. Balea; Kräuterbad Lavendel; Ziołowy płyn do kąpieli o zapachu lawendy (500 ml; 0,95 €).
Jak sobie pomyślę, że kiedyś wręcz nienawidziłam zapachu lawendy i uciekałam od niego z daleka to aż mi się nie chce wierzyć. Teraz jest to jeden z zapachów za którym przepadam, dlatego też kąpiel z tym płynem była dla mnie czystą przyjemnością. Płyn ten całkiem dobrze się pieni, nie wysusza skóry no i oczywiście bosko pachnie. Na szczęście mam jeszcze jedną buteleczkę w zapasach.

2. Organique; Creamy Whip Africa; Pianka do mycia ciała Afryka (100 ml; 19,99 PLN).
Tak wiele z Was zachwalało produkty Organique, że któregoś razu przechodząc obok ich sklepu nie mogłam oczywiście do niego nie wejść. A jak już weszłam to autentycznie miałam ochotę na wszystko. Na szczęście dla mojego portfela skończyło się tylko na kilku rzeczach, ale na pewno niebawem tam wrócę. Jednym z kupionych wtedy produktów była pianka do mycia ciała, która przypadła mi do gustu od pierwszego użycia. Obawiałam się, że będzie słabo się pieniła ale wraz z myjką spisywała się bardzo dobrze (bez myjki jej nie używałam). Skóra po jej użyciu była dobrze oczyszczona, przyjemna w dotyku i pachnąca - w przypadku tej wersji zapachowej pachnąca mężczyzną ;) A że ja uwielbiam męskie zapachy to następnym razem zainwestuję w większe opakowanie.

3. Balea; Dusche&Creme Pitaya; Kremowy żel pod prysznic o zapachu pitai (300 ml; 0,65 €).
Ten żel pod prysznic kupiłam jakieś 2 lata temu, ale zagubił mi się gdzieś w gąszczu moich zapasów. Żeli Balea używam właśnie od ponad 2 lat i stale goszczą w mojej łazience bo są bardzo tanie, dobrze myją, dobrze się pienią, nie wysuszają mojej skóry i mają fantastyczne zapachy. Jednym słowem: uwielbiam :) W zapasach mam ich tyle, że aż wstyd się przyznać ;)


4. Bomb Cosmetics; Mango Body Polish; Peeling pod prysznic koktajl z mango (375 g; ok. 40 PLN).
O tym peelingu więcej pisałam TUTAJ. Pomimo tego, że z mango nie miał on zbyt wiele wspólnego to bardzo go polubiłam i zapach przypadł mi do gustu - to połączenie pomarańczy i grejfrutów jest fantastyczne. Ale nie tylko zapach mi się spodobał bo jego działanie jest również bardzo dobre, choć zalecam nakładać go na suchą skórę bo nałożony na wilgotną spisuje się jak najzwyklejszy na świecie żel. Myślę, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

5. Balea; Afrika Bodycreme Arganöl&Sheabutter; Krem do ciała z masłem shea i olejkiem arganowym (500 ml; 1,95 €).
W zeszłym roku miałam krem do ciała z Balea o zapachu kokosa i bardzo się z nim polubiłam, dlatego też widząc, że pojawiła się nowa wersja zapachowa od razu chciałam po nią sięgnąć. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam bo nasze spotkanie zaliczam do tych bardzo udanych. Krem w opakowaniu pachnie trochę inaczej niż balsam do rąk z tej samej serii (o którym możecie poczytać TUTAJ) i początkowo nie za bardzo mi się podobał, ale po nałożeniu na skórę zapach robi się bardzo przyjemny. Dobrze się nakłada i rozsmarowuje, całkiem szybko wchłania i moją normalną skórę naprawdę dobrze nawilża. Nawet moje wiecznie suche kolana i łokcie po użyciu tego produktu były zadowolone ;)

6. Balea; Blaubeer Momente Rasiergel; Jagodowy żel do golenia (150 ml; 1,35 €).
Ten żel to mój zdecydowany ulubieniec pośród wszystkich żeli do golenia z Balea i nie tylko. Gęsty i dzięki temu bardzo wydajny, wytwarzający zwartą pianę, po której maszynka sunie bez żadnych problemów, całkiem przyjemnie pachnący... Żel ideał. Niestety pochodził on z zeszłorocznej limitki a moje zapasy już się skończyły :( Mam co prawda wersje z innych limitek ale do tej jagodowej żadnego nie da się porównać.


7. BeBeauty; Sól do kąpieli o zapachu bursztynu (600 g; ok. 4 PLN).
Bardzo lubiłam te sole do kąpieli, niestety do czasu. Ta konkretna tak mnie uczuliła, że moja skóra przez miesiąc czasu nie mogła dojść do siebie. Po kąpieli w niej wyskoczyły mi na ciele czerwone swędzące placki, które musiałam leczyć specjalistycznymi maściami. Mimo mojego uwielbienia do innych wariantów sole z Biedronki sobie odpuszczam.

8. Sensodyne; Pasta do zębów odbudowa i ochrona (75 ml; ok. 15 PLN).
Raczej rzadko się zdarza, żebym w denku pokazywała pastę do mycia zębów, ale ta należy do moich ulubionych. Używam jej od bardzo długiego czasu i zarówno ja jak i moje zęby jesteśmy z niej zadowoleni ;)

9. Balea; Küchenseife; Mydło antybakteryjne do rąk neutralizujące kuchenne zapachy (300 ml; ok. 1 €).
Bardzo dobre mydło do mycia dłoni po wszelkich robotach 'kuchennych'. Co prawda przy silniejszych zapachach trzeba ręce umyć dwukrotnie, ale mi to nie przeszkadza. Pięknie pachnie takimi cytrusami, dobrze się pieni i mimo, że jest antybakteryjne to w ogóle nie wysusza moich dłoni (w przeciwieństwie do pianek z BBW). W kuchni wylądowało kolejne opakowanie.


10. Essence; 24h Hand Protection Balm Kiwi&Dark Chocolate; Krem do rąk o zapachu kiwi i ciemnej czekolady (100 ml; 2 €).
Kremy do rąk Essence z zimowych limitek uwielbiam, dlatego też zawsze, kiedy tylko mają się pojawić to proszę koleżankę o to, żeby dla mnie na nie polowała. Takim sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką 6 szt tego produktu, a że w tym roku były 3 wersje zapachowe to każdego mam po 2 szt ;) Przyznam się szczerze, że tego kremu używałam tylko na noc nakładając na dłonie taką solidną ilość i rano budziłam się z miękkimi, gładkimi i naprawdę zadbanymi rękoma. I nawet gruba warstwa nałożona na dłonie szybko się w nie wchłania pozostawiając na nich delikatny film. A zapach... dla mnie naprawdę fantastyczny :) Teraz używam wersji bananowej i mam wrażenie, że niestety pod względem działania jest niestety od kiwi słabsza.

11. Eveline; Glicerynowy superskoncentrowany krem-maska do rąk i paznokci 5 w 1 (100 ml; ok. 5 PLN).
Podczas jakiś zakupów w drogerii otrzymałam 30 ml miniaturkę glicerynowego kremu do rąk z firmy Eveline i pewnie gdybym jej nie dostała to kompletnie nie zwróciłabym uwagi na ten produkt. Początkowo jakoś nie bardzo mi podchodził ale im dłużej go używałam - a nawet ta mała tubeczka starczyła na całkiem sporo - tym bardziej zaczynała wzrastać moja 'sympatia' do tego produktu. Co prawda efekt jaki zapewnia na dłoniach nie jest długotrwały, ale ja i tak po każdym myciu rąk muszę je kremować bo nie mam wyjścia więc mi to nie przeszkadzało. Myślę, że kiedyś zakupię pełnowymiarowe opakowanie.

12. Lirene; Witaminowy krem do rąk do skóry suchej (75 ml; 6 PLN).
Witaminowy krem do rąk to krem stricte przeznaczony do mojej skóry dłoni. Ostatnimi czasy, ze względu na to, że jest tak ciepło odpuściłam sobie kremowanie i teraz znowu borykam się z przesuszeniami :/ Ten krem całkiem dobrze się spisał jako tani dzienny nawilżacz. Może nie nawilżał dłoni spektakularnie ale od mycia do mycia było ok. Krem ma dosyć lekką konsystencję, szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Może kiedyś się jeszcze spotkamy.

13. L'Occitane; Dry Skin Foot Cream; Krem do stóp z 15% zawartością masła shea (30 ml/29,90 PLN; 150 ml/95 PLN).
Kiedy kupowałam krem do rąk z serii z masłem shea z L'Occitane, dostałam malutką, 10 ml próbkę kremu do stóp z tej samej serii. I tak jak z kremem do rąk się polubiłam tak ten do stóp mnie nie oczarował. Zwykły przeciętniak, który ani dobrze skóry nie nawilża ani nie zmiękcza. Dobrze, że nie kupiłam pełnowymiarowego produktu.

14. Alverde; Fussbutter Pinie Shoreabutter; Masło do stóp z sosną i masłem shorea (200 ml; 3,95 €).
Pisałam o tym masełku całkiem niedawno TUTAJ. Jest to produkt, który odpowiadał mi pod każdym względem: ma gęstą aczkolwiek bardzo dobrze rozprowadzającą się na stopach konsystencję, bardzo dobrze nawilża i stopy po nim są miękkie i gładkie, systematycznie stosowany pomaga uporać się z przesuszeniami i całkiem przyjemnie pachnie. Czekam na paczuszkę z kolejnym opakowaniem :)


15. Batiste; Tropical Dry Shampoo; Suchy szampon do włosów (200 ml; ok. 16 PLN).
Pewnie większość z Was tak jak i ja uwielbia te suche szampony i nie wyobraża sobie ich braku w kosmetyczce :) Miałam kilka wersji zapachowych, ale to po tą tropikalną sięgam najczęściej. Bardzo dobrze odświeża włosy i w ekstremalnych sytuacjach naprawdę daje radę. Moich ciemnych włosów nie bieli, no może na początku po samym psiknięciu ale potem już włosy wracają do stanu normalnego. W użyciu kolejne opakowanie (tak tak, kupione na promocji w Biedronce).

16. Balea; Feuchtigkeits Spülung Mango + Aloe Vera; Odżywka do włosów z mango i aloesem (300 ml; 0,65 €).
Tej odżywki zużyłam chyba już 5 albo i 6 opakowań i stale do niej wracam. Moje włosy po jej użyciu są gładkie, błyszczące, dobrze się rozczesują i przede wszystkim (co dla mnie jest bardzo ważne) nie są obciążone. Uwielbiam ten produkt.


17./18./19. Garnier Mineral; Protecion/Invisible/Maximum Control; Antyperspirant w sprayu (150 ml; ok. 11 PLN).
Antyperspiranty z Garniera uwielbiałam, ale nie wiem czy moja skóra zdążyła się to nich już przyzwyczaić bo ostatnio coraz mniej jestem zadowolona z ich działania. Jakiś wielkich problemów z potliwością nie mam, ale odniosłam wrażenie, że chronią mnie gorzej niż dotychczas. Postanowiłam więc przerzucić się na kulkę z Vichy i póki co nie zamierzam jej zmieniać, ale nie wykluczam, że za jakiś czas jak moja skóra trochę od Garnierów odpocznie to do nich wrócę.


20. Pharmaceris A; Puri-Sensilium; Łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu (150 ml; 29 PLN).
O tym produkcie pisałam Wam troszkę więcej TUTAJ. Bardzo lubię kosmetyki do oczyszczania twarzy w formie pianki, nic więc dziwnego, że i z tym produktem się polubiłam. Po jej użyciu buzia była nie tylko dobrze oczyszczona, ale także przyjemna i gładka w dotyku. Do tego wszystkiego wspomnieć jeszcze muszę, że pianka ta jest naprawdę wydajna więc jak tylko wykończę moje zapasy to na pewno do niej wrócę.

21. BeBeauty; Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu (200 ml; ok. 5 PLN).
Ten micel przewija się w każdym moim denku więc i w tym nie mogło go zabraknąć. Jest tani i dobry i u mnie przy demakijażu twarzy sprawdza się naprawdę dobrze. Jeśli chcecie poczytać o nim więcej to zapraszam TUTAJ.

22. Garnier; Płyn micelarny 3w1 (500 ml; 20 PLN).
Tak wiele z Was zachwalało tego micela, że i ja postanowiłam na własnej skórze (a dokładniej na własnej buzi) przekonać się co to za cudo. Do tej pory moim ulubionym produktem do demakijażu oczu była różowa Bioderma (i jest nim nadal), ale muszę przyznać, że ten produkt jest jej godnym zastępcą. Makijaż oczu zmywa naprawdę dobrze, nie podrażnia ich, nie uczula. To samo tyczy się demakijażu twarzy. W użyciu mam już kolejną butelkę (praktycznie już na wykończeniu).


23. Pat&Rub; Różany piling do ust (25 ml; 49 PLN).
Odkąd sięgam pamięcią zawsze miałam problemy z ustami, a dokładniej mówiąc - z występującymi na nich suchymi skórkami. Po części była to moja wina bo za każdym razem kiedy się denerwowałam to obgryzałam usta, ale nawet kiedy tego nie robiłam to miałam jakieś zadziorki. Postanowiłam więc przetestować, z czystej ciekawości peeling do ust i powiem szczerze, że teraz nie wyobrażam sobie jego braku w mojej kosmetyczce. Dobrze a zarazem delikatnie złuszcza skórę ust i sprawia, że wyglądają one dużo lepiej, a przy regularnym jego stosowaniu 2 razy w tygodniu mogłam zapomnieć o jakichkolwiek suchych skórkach. Może nie jest zbyt tani, ale stosowałam go prawie rok czasu więc jest naprawdę wydajny. I choć różanego zapachu nie znoszę, to tutaj bardzo mi się podobał :) Pełną recenzję tego produktu możecie przeczytać TUTAJ.

24. Tołpa; Dermo Face Lipidro; Odżywczy krem regenerujący pod oczy (10 ml; 34,99 PLN).
Krem zakupiony tak na szybko bo akurat żadnego kremu pod oczy w domu nie było okazał się całkiem dobrym produktem, choć nie doskonałym. Dla skóry pod oczami takiej jak moja, która nie jest przesuszona i nie występują na niej zmarszczki krem ten był dobry, natomiast podejrzewam, że dla skóry suchej mógłby być dobry na dzień ale nie na noc. Ja używałam go na noc kładąc grubszą warstwę i rano budziłam się z przyjemną, miękką skórą, ale zdecydowanie bardziej podoba mi się wersja z białym hibiskusem, którą uwielbiam.

25. Flos-Lek; Żel ze świetlikiem lekarskim i rumiankiem do powiek i pod oczy (10 g; ok. 7 PLN).
Żele pod oczy z Flos-Leku przewijają się od bardzo długiego czasu w moich denkach, nie będę się więc na ich temat zbytnio rozpisywać. Lubię stosować je rano bo przyjemnie chłodzą skórę pod oczami, dobrze się wchłaniają i stanowią dobrą bazę pod korektor. Więcej od produktu przeznaczonego na dzień pod oczy nie oczekuję.


26. Isana; Nagellack Entferner; Migdałowy zmywacz do paznokci z acetonem (250 ml; 6,99 PLN).
Tego zmywacza nie muszę chyba nikomu przedstawiać bo wydaje mi się, że jest to produkt dobrze znany. Lubię go za to, że dobrze radzi sobie ze zmywaniem nawet ciemnych lakierów do paznokci, a lakiery brokatowe - po owinięciu paznokci w folię aluminiową - także schodzą bez najmniejszego problemu. Moich skórek ani płytki paznokcia ten zmywacz nie wysusza, z paznokciami również nic złego się nie dzieje. Często kupuję dużą butelkę bo bardziej się opłaca.

27. Ebelin; Nagellack Entferner; Zmywacz do paznokci z acetonem (125 ml; ok. 0,65 €).
O tym zmywaczu mogłabym napisać dokładnie to samo co o naszej zielonej Isanie. Skutecznie usuwa nawet ciemne lakiery do paznokci, nie wysusza mojej płytki paznokcia ani skórek wokół i nie sieje z moimi paznokciami spustoszenia ;)

28. Sensique; Nail Degreaser; Odtłuszczacz do paznokci o zapachu winogron z witaminą E (120 ml; 9 PLN).
Używam tego produktu tak jak nazwa wskazuje do odtłuszczenia paznokci przed nałożeniem na nie bazy a potem lakieru kolorowego. Niestety u mnie jego zastosowanie nie sprawia, że lakiery trzymają się lepiej/dłużej. Na moich paznokciach mało który lakier zabezpieczony obojętnie jakim top coatem trzyma się dłużej niż 2-3 dni, ale tak jakoś z przyzwyczajenia sięgam i po odtłuszczacze i po top coaty. W użyciu mam więc kolejną butelkę tego preparatu.

29. Essence; Nail Polish Corrector Pen; Korektor lakieru do paznokci w pisaku (14,99 PLN).
Miałam kilka tego typu zmywaczy w formie pisaka, ale ten konkretny z Essence najbardziej przypadł mi do gustu. Ma on bodajże 3 wymienne końcówki a jedna końcówka starcza mi na kilkanaście użyć (a używam go zawsze po każdym malowaniu paznokci bo zawsze coś tam sobie upaćkam). Jeżeli jeszcze go nie próbowaliście to polecam.


30. Organique; Bath Powder; Puder do kąpieli 'pomarańcza z chili' (100 g; 8 PLN).
To już mój kolejny puder do kąpieli z tej firmy i tak jak pisałam bodajże w poprzednim denku - bardzo ten produkt lubię. Pięknie pachnie a skóra po kąpieli z nim jest przyjemna i gładka w dotyku. Na pewno będę do tego produktu wracać.

31./32./33./34. Dresdner Essenz; Baden; Sole do kąpieli (60 g; 1 €).
Te sole do kąpieli, a w zasadzie bardziej proszki niż sole, przewijają się w każdym moim denku. Mają piękne zapachy, które czuć podczas całej kąpieli i bardzo ją umilają :)

35. Organique; Mydło glicerynowe 'grejfrut z cytryną' (100 g; 14,90 PLN).
To kolejny produkt, którego nie może zabraknąć u mnie w łazience. Odkąd sięgnęłam po pierwsze mydełko glicerynowe z Oragnique to sięgam po nie stale. Bardzo je lubię nie tylko za piękne zapachy, ale przede wszystkim za to, że nie wysuszają moich dłoni, które same z siebie bywają bardzo suche. Cena może do najniższych nie należy, ale czasami warto zapłacić więcej, jeśli ktoś tak jak ja ma odwieczne problemy z dłońmi a bardzo często je myje.


36. Cleanic; Deo Soft; Dezodorant w chusteczce (12 szt.; ok. 5 PLN).
Kupiłam te chusteczki po tym jak był na nie wielki boom na blogach. Początkowo byłam z nich zadowolona bo przyjemnie odświeżały w ciągu dnia, ale potem ich użycie było dla mnie uciążliwe, bo strasznie nie lubię czekać jak się coś wchłonie, szczególnie pod pachami. Mam jeszcze jedną paczkę tych chusteczek i ją zużyję, ale raczej już nie kupię.

37. Inglot; Chusteczki matujące (50 szt.; 22 PLN).
Absolutny must have w mojej torebce. To produkt, bez którego nigdzie się nie ruszam. Przetestowałam różne chusteczki matujące ale te wg mnie działają najlepiej i matują buzię na dłużej niż inne.


38./39/40. Ebelin; Wattepads & Maxi-Pads; Płatki kosmetyczne zwykłe i duże (140 szt./0,85 €; 40 szt./0,65 €).
O tych płatkach rozwodzić się już nie będę - są w każdym moim denku i u mnie sprawdzają się najlepiej.

41. Alouette; Einmal-Waschlappen; Suche ręczniczki do twarzy (30 szt.; ok. 5 PLN).
Suche ręczniczki do twarzy to produkt, bez którego nie wyobrażam sobie wycierania twarzy. Przewijają się u mnie w każdym projekcie denko.

***

Tak prezentują się moje czerwcowo-lipcowe zużycia. Dopiero teraz jak na to wszystko patrzę to widzę, że całkiem sporo się tych 'śmieci' uzbierało. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca, a niebawem zapraszam Was na post z lipcowymi nowościami ;)


czwartek, 31 lipca 2014

Masło do ciała Wild Argan Oil,The Body Shop.

Po raz drugi w ciągu dwóch lat blogowania udało mi się załapać do testowania jakiegoś produktu. Co prawda zgłoszenie wypełniłam z myślą "i tak jak zwykle mi się nie uda" ale... tym razem jakimś cudem się udało ;) Cieszę się tym bardziej bo bardzo lubię masełka z The Body Shop więc jak tylko zobaczyłam, że pojawia się nowa seria Wild Argan Oil to byłam bardzo ciekawa jak się spisze.


Od producenta: Zanurz się w najbardziej luksusowym rytuale piękności z tym bogatym masłem nawilżającym wzbogaconym o olej arganowy z Maroka, który przeznaczony jest do skóry suchej. Produkt zapewnia 24 godzinne nawilżenie, pozostawia skórę miękką i gładką oraz ma maślaną konsystencję.

Skład: Aqua/Water/Eau, Butyrospermum Parkii Butter/Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Theobroma Cacao Seed Butter/Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Orbignya Oleifera Seed Oil, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Palmitate, Cera Alba/Beeswax/Cire d'abeille, Argania Spinosa Kernel Oil, Dimethicone, Parfum/Fragrance, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Coumarin, Citric Acid, Cl 15985/Yellow 6, Cl 19140/Yellow 5.


Masełko, które otrzymałam do testowania umieszczone zostało w okrągłym, 50 ml, plastikowym i odkręcanym pojemniczku. W sprzedaży oprócz małej wersji będzie także i ta standardowa - 200 ml - którą oczywiście bardziej opłaca się kupować. Za każdym razem kiedy opisuję masła do ciała to wspominam o tym, że uwielbiam taką formę opakowania ponieważ bez żadnych trudności można wydobyć produkt do samego końca. Nie przeszkadza mi to, że trzeba grzebać w opakowaniu paluchami bo nigdy nie wkładam tam brudnych łapek ;) Co się jeszcze tyczy opakowania - lubię design produktów z TBS więc i w tym przypadku mi się on podoba.


Konsystencja produktu jest iście maślana: początkowo twarda i zbita a w trakcie aplikacji delikatnie rozpływająca się pod wpływem ciepła palców. Uwielbiam to! Masło całkiem dobrze rozprowadza się na skórze choć potrzeba krótkiej chwili, żeby dobrze go wmasować (ale jest to naprawdę króciutka chwila). Nic się nie roluje, nie waży, nie maże. Jedyna rzecz, która nie do końca mi odpowiada to to, że w czasie wsmarowywania skóra staje się tak jakby tępa, ale na szczęście to uczucie nie trwa długo.


Masełko z serii Wild Argan Oil bardzo dobrze nawilża skórę, rzekłabym nawet, że rewelacyjnie. Po posmarowaniu się wieczorem rano budzę się z gładką i przyjemną w dotyku skórą. Co prawda teraz latem kiedy jest tak gorąco wchłania się ok. 10 minut, ale myślę, że mimo wszystko jeśli macie suchą skórę to warto poczekać. Ja co prawda skóry suchej nie mam, ale łokcie i kolana, które zazwyczaj mam szorstkie są teraz gładziutkie więc myślę, że u osób z suchą skórą produkt ten faktycznie by się sprawdził.

Zapomniałam jeszcze wspomnieć o jednej istotnej rzeczy - o zapachu. Ponoć z tego co słyszałam olejek arganowy w takiej czystej postaci śmierdzi (na ile to jest prawda to tego nie wiem), ale zapach tego masła jest cudowny. Lekko słodki, dość intensywny a przede wszystkim zmysłowy. Mogłabym wąchać to masełko na okrągło.

Podsumowując: jestem bardzo zadowolona z nowego masełka z TBS. Odpowiada mi w nim wszystko: konsystencja, zapach i bardzo dobre działanie. Co prawda latem zdecydowanie bardziej wolę sięgać po lżejsze balsamy do ciała, ale zimą z chęcią kupię pełnowymiarowe opakowanie tego produktu.

W serii Wild Argan Oil oprócz masełka ukażą się jeszcze:
- scrub do ciała;
- żel pod prysznic;
- płyn do kąpieli;
- mydło do masażu;
- balsam do ciała;
- skoncentrowany olej na suche miejsca;
- rozświetlający olej do ciała i włosów;
- skoncentrowany balsam do ciała.


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...