piątek, 28 lutego 2014

Zdjęcia z Instagramu #2

Tak jak w poprzednim miesiącu zapowiadałam, że pod koniec każdego miesiąca będę wstawiać na bloga post ze zdjęciami z instagramu tak teraz właśnie to czynię i zapraszam Was na krótkie podsumowanie lutego w zdjęciach :)


1. Essie 'need a vacation' w akcji.
2. Zakupy z Biedronki.
3. Zdenkowany Pat&Rub <3
4. Skarpetki złuszczające Tony Moly po raz drugi na moich stopach.
5. Początek choroby, która trwała cały miesiąc :/
6. Illuma-lid i wosk Kringe o zapachu 'hot chocolate'.
7. Balsam do ust z Nuxe, jeszcze nie używany.
8. Zakupy z TBS: kakaowe masło do ciała i krem do rąk Hemp.
9. Zdenkowany kremik do rąk z Essence.
10. Wiosenne kanapki - pycha :)
11. Waikiki Melon + illuma-lid (uwielbiam ten zapach).
12. Essie 'fiji', który podczas malowania doprowadzał mnie do szału.


13. Blogowy kalendarz.
14. Wosk Kringle Candle o zapachu gorącej czekolady <3
15. Chorowania ciąg dalszy...
16. YC 'white chocolate bunnies' - prezent od siebie dla siebie ;) właśnie się u mnie ponownie pali.
17. YC 'bunny cake' - walentynkowy prezent od męża.
18. Uwielbiam czerwienie na paznokciach, tutaj Rimmel 'rocknroll'.
19. Płyn do kąpieli z Oriflame o zapachu truskawek z bitą śmietaną.
20. Spaghetti czyli coś co uwielbiam.
21. A po deszczu jest... tęcza :D
22. Zestaw z Rituals.
23. Lushowe zakupy.
24. Nowości z Kiko.


25. Paczucha z DMu :)
26. Ten lakier też uwielbiam: Rimmel 'punk rock'.
27. Małe podarki od dziadka (znaczy się mojego taty).
28. Woreczki strunowe - w końcu można w coś schować woski :D
29. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy/
30. Maluch jak zwykle od 6 na nogach więc trzeba się rozbudzić kawką/
31. Małe nowości z GR: nr 46 i 102.
32. Rozpieszczam się a w zasadzie teściowie mnie rozpieszczają.
33. Strawberry minis na śniadanko :)


34. Zabawy z synkiem ciastoliną.
35. Golden Rose RC nr 46 na pazurkach.
36. Dobra rada.
37. SH insta-dri wysusza szybko ale bąbluje mi lakiery :(
38. Spieniacz do mleka Italico - wreszcie udało mi się go dostać.
39. Lakierki żelowe z Models Own (jak dobrze, że maani.pl ma siedzibę niedaleko mnie :D)
40. Robiłam je do 2 w nocy ale był warto :)
41. Małe nowości z TBS: emulsja rumiankowa do demakijażu i serum na noc z witaminą E w postaci olejku.
42. Models Own 'coral glaze' na pazurkach, w rzeczywistości jeszcze piękniejszy <3

Tak mi minął ostatni miesiąc. Co prawda praktycznie cały miesiąc chorowałam, ale najważniejsze, że choroba wreszcie odpuściła.

Już teraz zapraszam Was na notkę z ulubieńcami lutego i na nowości lutowe, które na dniach pojawią się na blogu a nad denkowym postem jeszcze się zastanawiam bo chorowanie nie sprzyja zbytnio zużywaniu produktów ;)


wtorek, 25 lutego 2014

O moim włosowym ulubieńcu | Odżywka do włosów z mango i aloesem, Balea

Jak sam tytuł wskazuje dzisiaj będzie co nieco o moim włosowym ulubieńcu, czyli o nawilżającej odżywce do włosów z mango i aloesem z firmy Balea. Z odżywkami do włosów kiedyś bywało u mnie różnie: był taki okres kiedy w ogóle żadnych nie stosowałam bo albo mi się nie chciało, albo mi się spieszyło albo z reguły zakładałam, że i tak na pewno obciąży mi włosy i będą wyglądać na nieumyte. Wszystko to oczywiście do pierwszego rozjaśniania włosów i pasemek - wtedy nie miałam wyjścia i nie mogłam nie sięgnąć po odżywkę. Jedne były lepsze inne gorsze, ale znalazłam w końcu dla siebie odżywkę idealną - 4 zużyte opakowania + 4 kolejne w zapasie mówią same za siebie.


Nawilżająca odżywka do włosów umieszczona została w plastikowym, stojącym na głowie opakowaniu  o pojemności 300 ml i zamykanym klapką. Jest to bardzo wygodna forma opakowania, która dzięki temu, że jego zawartość spływa do otworu wylotowego - pozwala zużyć produkt praktycznie do samego końca. Design opakowania bardzo mi się podoba, zresztą podkreślałam już nie raz, że produkty z firmy Balea czy Alverde mają w sobie coś takiego, że przyciągają wzrok.



Konsystencja odżywki jest koloru białego i należy do tych rzadszych, ale nie bardzo rzadkich. Nie zdarzyło mi się, żeby zjechała czy spadła mi z ręki do wanny podczas aplikacji na włosy. Jednorazowo używam sporo produktu a i tak jest on całkiem wydajny. Zapach jest bardzo przyjemny, ja wyczuwam w tej odżywce samo takie soczyste mango. Niejednokrotnie zdarzało mi się wchodząc do łazienki wziąć ten produkt w dłonie, otworzyć, powąchać i odłożyć z powrotem na półkę.


Co producent mówi na temat tej odżywki? "Wspaniała miękkość, lekkość i jedwabisty połysk. Nawilżająca odżywka do włosów Balea nadaje włosom zdrowy, promienny wygląd - aż po same końce. Dzięki odżywce włosy łatwo się rozczesują i są elastyczne. Nawilżająca odżywka do włosów z mango i aloesem zapobiega wysuszeniu i wygładza strukturę włosa od zewnątrz. Suche, zniszczone włosy odzyskują połysk i wyglądają zdrowiej. Specjalna formuła z ekstraktem z mango i aloesem zaopatruje włosy i skórę głowy w potrzebne im nawilżenie a witamina B3 i prowitamina B5 odżywiają i uelastyczniają włosy. Szczególnie łagodna formuła bez silikonów. Produkt jest produktem wegańskim."


Skład:


Zanim zdecydowałam się na zakup tej odżywki przeczytałam sporo dobrych opinii na jej temat. Nie był więc to zakup w ciemno i miałam wobec niej pewne oczekiwania. Zastanawiałam się czy faktycznie jest taka dobra i bardzo się cieszę, że mogę dołączyć do grona jej zwolenników bo wg mnie jest co chwalić. Moje włosy co prawda należą do tych przetłuszczających się i to dość mocno a odżywka przeznaczona jest do włosów suchych i zniszczonych, ale na moich włosach spisuje się fantastycznie. Nakładam ją na włosy w dość sporej ilości, pozostawiam na 3 minuty a następnie spłukuję. Dzięki tej odżywce nie mam żadnych problemów z rozczesaniem włosów - szczotka wręcz po nich sunie, a włosy po wyschnięciu czy wysuszeniu są gładkie, miękkie i błyszczące. Bałam się, że odżywka ta może obciążać moje przetłuszczające się włosy, ale nic takiego nie ma miejsca - a jednorazowo naprawdę nakładam jej sporo. Oczywiście nie nakładam jej na skórę głowy a tak od wysokości ucha jak wszystkie inne pozostałe odżywki. Uwielbiam ją.


Jeśli jeszcze nie znacie tej odżywki a macie dostęp do kosmetyków z DMu to polecam Wam po nią sięgnąć. Szczególnie, że jej koszt w DMie to zaledwie 0,65 € za 300 ml, ale nawet gdyby kosztowała więcej to i tak bym po nią sięgnęła. Zużyłam już 4 opakowania i 4 kolejne mam w zapasie co bardzo mnie cieszy bo jak mi jakiś produkt przypadnie bardzo do gustu to mogę używać go w kółko ;)

Jestem bardzo ciekawa czy mieliście do czynienia z nawilżającą odżywką do włosów z Balea? Jeśli tak to dajcie znać jak sprawdziła się u Was i czy podzielacie moją opinię czy wręcz odwrotnie - coś się Wam w niej nie spodobało.


sobota, 22 lutego 2014

Otulający balsam do rąk, Pat&Rub

Przez moją kosmetyczkę przewinęło się sporo kremów do rąk. Jedne były lepsze i przypadły mi do gustu na tyle, że postanowiłam ponowić zakup, inne były średnie lub w ogóle nie warte uwagi. Z balsamem do rąk z firmy Pat&Rub miałam do czynienia jakiś rok temu, może trochę więcej niż rok, tyle że w wersji rewitalizującej i pamiętam, że nie powalił mnie na kolana swoimi właściwościami. Po przeczytaniu wielu pochlebnych recenzji na temat balsamu do rąk Pat&Rub z serii otulającej postanowiłam dać temu produktowi jeszcze jedną szansę. A moje dłonie w okresie jesienno-zimowym należą do dość mocno przesuszających się więc produkt ten miał nie lada wyzwanie.


Balsam do rąk z Pat&Rub został umieszczony w 100 ml opakowaniu typu air-less. Bardzo lubię tego typu opakowania nie tylko ze względu na higieniczność, ale także dlatego, że nie trzeba się męczyć z wyciskaniem produktu z tubki, a czasami tubki kremów do rąk są strasznie twarde. Pompka w tym produkcie działała bez zarzutu przez cały okres używania balsamu czyli przez mniej więcej miesiąc. Design opakowania jest także bardzo przyjemny dla oka i zwraca na siebie uwagę, ponieważ moi znajomi i rodzina potrafili zawiesić na tym produkcie oko.



Konsystencja balsamu do rąk po jego wyciśnięciu jest dosyć gęsta, treściwa natomiast podczas rozsmarowywania zyskuje na lekkości. Jest taka delikatna a jednocześnie dobrze nawilżająca - uwielbiam ją. Produkt, tak ja i inne balsamy do rąk z Pat&Rub jest koloru białego.



Najbardziej obawiałam się, prócz oczywiście działania produktu - zapachu. Seria rewitalizująca, z której miałam i balsam do rąk i balsam do stóp mi się przejadła a ta nowość bardzo kusiła, choć długo się nad nią zastanawiałam ze względu na zawartość cytryny. I mimo, że to właśnie cytryna wybija się na pierwszy plan i czuć ją najbardziej z trzech składników zapachowych, to zapach jest niezwykle udany i przyjemny. Na tyle przyjemny dla mojego nosa, że dokupiłam kolejne opakowanie tego balsamu oraz masło do ciała z serii otulającej.


Co o tym produkcie mówi producent? "Naturalne składniki użyte do skomponowania balsamu odżywiają, nawilżają, zmiękczają, rozjaśniają, koją i uelastyczniają skórę dłoni. Zapewniają ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Lekka, aksamitna formuła sprawia, że balsam świetnie się wchłania. Słodki, otulający ekoaromat relaksuje zmysły i rozleniwia".

Skład: Aqua, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Decyl Cocoate, Glycerin, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Hydrogenated Olive Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Hyaluronate, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citral, D-Limonene, Linalool


Nie mogę się ustosunkować tylko do jednej obietnicy producenta - tej dotyczącej rozjaśnienia, ponieważ takich problemów nigdy nie miałam, natomiast mogę się odnieść do całej reszty. Balsam do rąk z serii otulającej bardzo dobrze nawilża moje przesuszone dłonie. Po kilku dniach regularnego aplikowania kremu przesuszenia na moich dłoniach zniknęły i ustąpiły miejsca zdrowej, gładkiej skórze. Wystarczy wycisnąć jednorazowo zaledwie pół pompki produktu aby dłonie dostały zastrzyku nawilżenia i czuły się dobrze odżywione. Dodatkowo nie powoduje on żadnego szczypania nawet jeśli na dłoniach są rany od pękającej skóry, wręcz przeciwnie - przynosi on im ukojenie. Dzięki swojej formule całkiem szybko się wchłania, ale pozostawia na dłoniach przyjemną, delikatną warstewkę, która się ani nie klei ani nie jest tłusta. 


Jeśli zastanawiacie się czy warto kupić ten produkt to ja z czystym sumieniem mogę go Wam polecić. Na moich suchych dłoniach spisał się fantastycznie więc z przyjemnością kupiłam drugie opakowanie i wiem, że jak wykorzystam swoje kremowe zapasy to będę po ten produkt sięgać regularnie. Kusi mnie jeszcze wersja otulająca więc pewnie i po nią z czasem sięgnę.

Cena tego produktu to 45 PLN/100 ml jednak warto polować na promocje, którymi firma raczy nas na swojej stronie internetowej i to dosyć często lub polować na promocję w Sephorze chociażby na dniach VIP (-20%).

A Wy miałyście do czynienia z balsamem do rąk Pat&Rub? Jestem bardzo ciekawa czy tak jak i mi ten produkt przypadł Wam do gustu.


piątek, 21 lutego 2014

Moja lakierowa kolekcja ;)

Przygotowanie tego postu chodziło mi po głowie od długiego już czasu, ale pogoda do robienia zdjęć niestety nie dopisywała. Co próbowałam zrobić zdjęcia lakierom to zdjęcia wychodziły szare i bure, bez żadnego wyrazu. Dzisiaj w końcu pojawiło się trochę słoneczka więc skorzystałam z okazji i porobiłam zdjęcia lakierom, które posiadam. Jest to też dobra okazja do zrobienia porządków w lakierach i puszczenia w świat tych, których nie używam. Zapraszam Was więc na przegląd moich lakierów do paznokci. Lakiery posegregowałam według firm.

p2



Essie

Kiko


Golden Rose


Golden Rose c.d., My Secret

Sally Hansen

Flormar

Lemax, Barry M

Paese, Fenix

Bell, Joko, Manhattan

Rimmel, Catrice

Orly, Misslyn, Oriflame

Inglot, OPI, Revlon, China Glaze, Pupa

Eveline, Delia, Kobo, Sensique

Wibo, Lovely

Avon, Vipera, Miyo

Bazy, top coaty, wysuszacze, odtłuszczacze i akcesoria


Naliczyłam 144 buteleczki w swoich zbiorach i choć wiem, że przy większości lakieromaniaczek mogę się schować to i tak w porównaniu do zeszłego roku (kiedy to miałam zaledwie kilka buteleczek lakierów) moja kolekcja nieco się rozrosła.

Gdybyście miały jakieś pytania odnośnie nazw czy nr lakierów to piszcie śmiało w komentarzach - na pewno Wam nr czy nazwę podam :)


środa, 19 lutego 2014

Nawilżający żel pod prysznic z 3 kwiatami, Lierac

Ci którzy są ze mną od dłuższego czasu wiedzą na pewno, że mam autentycznie świra na punkcie żeli pod prysznic, smarowideł do ciała i kremów do rąk. Tych 3 produktów jest u mnie pod dostatkiem a w zasadzie to o wiele za dużo, ale czasami wręcz nie mogę sobie odmówić przyniesienia do domu kolejnej butelki żelu pod prysznic. Tzn. tak było do tej pory bo od jakiegoś czasu żadnego produktu do mycia ciała nie kupiłam (no dobra, prócz pianki do ciała z Rituals) i zużywam to co mam, a na zużycie wszystkiego zejdzie mi naprawdę sporo czasu. Dzisiaj więc zapraszam Was na kilka słów na temat nawilżającego żelu pod prysznic z 3 kwiatami z firmy Lierac.


Nawilżający żel pod prysznic został umieszczony w plastikowej, przezroczystej tubce zamykanej klapką. Tubka ta jest miękka i bez problemu można wycisnąć z niej produkt do ostatniej kropli, a to, że stoi ona 'na głowie' sprawia, że żel spływa wprost do otworu wylotowego i nie trzeba się bawić w odwracanie butelki do góry nogami. Dzięki przezroczystości opakowania doskonale widać ile produktu zostało nam jeszcze do zużycia. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to muszę wspomnieć, że klapkę dość ciężko się otwiera mokrymi rękoma, dlatego też otwierałam ten żel zawsze przed kąpielą.


Według producenta żel ten doskonale oczyszcza skórę zapobiegając jednocześnie jej przesuszeniu i nadając jej delikatny, zmysłowy zapach. Przeciwdziała wolnym rodnikom, oczyszcza i nawilża skórę oraz zapewnia niezwykłą przyjemność podczas stosowania. Żel Sensoriel to doskonała kompozycja 3 kwiatów (gardenia, kamelia, jaśmin) wzbogacona o cenne zapachy osmanthusa, ambry, wanilii, szlachetnego drewna oraz wetiweru. Dzięki temu ostateczny zapach jest wyjątkowo urzekający i zmysłowy. Nie zawiera mydła.

Skład: Water (Aqua), Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Hydroxysultaine*, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Decyl Glucoside*, Glycerin*, Fragrance (Parfum), Sodium Chloride, Coco-Glucoside*, Glyceryl Oleate*, Jasminum Officinale (Jasmine) Flower Extract*, Gardenia Florida Flower Extract*, Camellia Sinensis Leaf Extract*, Panthenol, Propylene Glycol, Polyquaternium-7, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate*, Tetrasodium Glutamate Diacetate, PEG-55 Propylene Glycol Oleate*, Tocopherol*, Sodium Benzoate, Sodium Hydroxide, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Methylisothiazolinone, Methylchloroisothiazolinone, Sodium Citrate, Butylene Glycol, Sodium Salicylate, Citric Acid, Potassium Sorbate
*składniki pochodzenia botanicznego


Ciężko jest mi powiedzieć czy wszystkie obietnice producenta w przypadku tego produktu zostały spełnione, ponieważ nie umiem określić czy przeciwdziała on wolnym rodnikom, natomiast z całą resztą jak najbardziej się zgadzam. Żel z firmy Lierac dobrze myje ciało nie wysuszając przy tym skóry i w zasadzie mogłabym rzec, że faktycznie ją nawilża ponieważ po umyciu jest ona naprawdę gładka i przyjemna w dotyku. Niejednokrotnie zdarzało się tak, że miałam lenia i nie nakładałam po prysznicu balsamu i nie odczuwałam żadnego ściągnięcia czy wysuszenia. Produkt ten ma dosyć gęstą, żelową konsystencję o kolorze ni to żółtym ni pomarańczowym, bardzo dobrze się pieni więc wystarczy niewielka jego ilość naniesiona na myjkę/gąbkę i mimo swojej niewielkiej, 150 ml pojemności jest naprawdę wydajny. 


Zapach tego produktu jest ciężki do określenia aczkolwiek bardzo mi się podoba. Jest kwiatowy, ale delikatny, otulający i bardzo przyjemny. Początkowo się go obawiałam ponieważ zapachów kwiatowych w kosmetykach wręcz nie znoszę i ich raczej unikam, ale przeżyłam pozytywne zaskoczenie. Mój nos ten zapach wręcz pokochał i ubolewam nad tym, że żel ten już mi się skończył.


Jestem pewna, że jeśli tylko zużyję moje żelowe zapasy to kiedyś do tego produktu jeszcze wrócę bo choćbym zużyła nawet kilka jego butelek pod rząd to jego zapach by mi się nie przejadł. Produkty Lierac widziałam w aptekach (jeśli jesteście z Gdańska to bardzo dobrze zaopatrzona w te produkty jest apteka obok ETC) oraz w drogeriach Hebe. Jego standardowa cena to ok. 30- 40 PLN za 150 ml aczkolwiek w Hebe bywa on w promocjach więc warto na niego polować. Ja bardzo go Wam polecam.

Miałyście może do czynienia z tym produktem? Jeśli tak, to jestem bardzo ciekawa jak się on u Was spisał :)


niedziela, 16 lutego 2014

NOTD: Essie - Need A Vacation

Co prawda dzisiaj, zgodnie z założonymi przeze mnie planami miała się ukazać inna notka, ale zabrakło sił na jej napisanie. Po 3 tygodniach zmagania się z zapaleniem płuc, oskrzeli i zatok, przy 3 antybiotyku i mi i mojemu dziecku spadła wreszcie gorączka, która przez tak długi czas bardzo nas wyczerpała. Mam nadzieję, że jest to dobry znak, antybiotyk wreszcie na nas zadziała i w końcu dojdziemy do siebie. Tyle tytułem wstępu, przejdę teraz do tematu dzisiejszego posta.

Ostatnio pisałam Wam, że kupiłam dwa lakiery Essie, które wg mnie należą do tych bardziej problemowych w aplikacji. Jednym z nich był Fiji, o którym notka ukazała się na blogu 4 dni temu -> klik. Dzisiaj natomiast będzie o jego bracie czyli o lakierze Essie Need A Vacation. 


Need A Vacation urzekł mnie swoim kolorem na kilku blogach i jak tylko zobaczyłam, że lakiery Essie są w promocji to od razu za niego chwyciłam. I mimo, że nie aplikuje się go gładko to nie żałuję jego zakupu i wiem, że na moich paznokciach będzie gościł częściej.


Lakier ma taką pośrednią konsystencję: ani nie gęstą ani nie rzadką i co ważne - raczej ciężko ubabrać sobie nim skórki. I znowu nie wiem czy trafiłam na wadliwy egzemplarz czy też może z moimi paznokciami lub umiejętnościami jest coś nie tak, bo lakier do krycia potrzebuje nałożenia 3 warstw. Wcześniejsze warstwy mocno smużą i prześwitują. Być może zamiast cienkich warstw lepiej by było nałożyć grubsze - przetestuję to następnym razem. Mimo tych 3 warstw lakier dość szybko wysycha (choć ja i tak potraktowałam go GTG), bardzo podoba mi się to jak wygląda na paznokciach i w związku z tym wybaczam mu i to smużenie, i ilość warstw. Na paznokciach nosiłam go 4 dni, po tym czasie nadawał się już do zmycia a zmywa się bezproblemowo.

Na paznokcie nałożyłam primetime + bonder od Orly, 3 warstwy lakieru Essie o nazwie Need A Vacation oraz top coat Essie Good To Go.

W rzeczywistości wygląda on dużo ładniej niż na zdjęciach, niestety w tę pogodę ciężko było mi zrobić dobre zdjęcia, chyba zainwestuję w jakąś lampkę imitującą światło dzienne do robienia zdjęć.








Podoba Wam się ten różowy odcień na paznokciach? Bo ja powiem szczerze, że mi bardzo :)

PS. Na wszystkie zaległe komentarze odpowiem, jak tylko dojdę do siebie.


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...