piątek, 31 stycznia 2014

Ulubieńcy stycznia :)

Kiedyś, na początku mojego blogowania były u mnie posty z ulubieńcami miesiąca, potem jakoś zaprzestałam ich tworzenia i w zasadzie nie wiem dlaczego. Postanowiłam je przywrócić ponieważ bardzo lubię u Was na blogach czytać/oglądać tego typu wpisy. W związku z tym zapraszam Was dzisiaj na ulubieńców stycznia.


Po kremowo-olejkowy żel pod prysznic z firmy Balea o zapachu słodkich pomarańczy i limonki sięgałam w styczniu stosunkowo często. Pod prysznicem mam otwartych kilka żeli pod prysznic jednak to ten konkretny produkt najbardziej mnie zachwycił. Ma przyjemną, kremową konsystencję, bardzo dobrze się pieni (używany z myjką), pięknie pachnie i do tego wszystkiego skóra po jego użyciu jest przyjemna i miła w dotyku. Jeśli dodać do tego jego niską cenę (ok. 0,85 €) to żel ideał :) 

Po kąpieli czy prysznicu prawie za każdym razem sięgałam po szarlotkowe masło do ciała z Farmony. Szybko się wchłania, dobrze nawilża skórę i przepięknie pachnie jabłkami z cynamonem. Nawet mój mąż powiedział, że pachnę szarlotką, a on jest totalnym ignorantem jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju zapachy kosmetyków i kosmetyki w ogóle. Żałuję, że to masło przeleżało w mojej szafie rok i dopiero teraz je odkryłam, ale jak to się mawia: lepiej późno niż wcale.

Moje dłonie przechodzą ostatnio dramat. W niektórych miejscach są wysuszone na wiór a w dotyku przypominają tarkę. Z pomocą w styczniu przychodził mi balsam do rąk z firmy Pat&Rub z serii otulającej. Systematycznie wcierany sprawiał, że moje dłonie wyglądały lepiej i skóra w dotyku była o wiele przyjemniejsza. Balsam jest dosyć wydajny, pięknie pachnie i szybko się wchłania pozostawiając na dłoniach przyjemną aczkolwiek nietłustą warstewkę. Aktualnie jest on na wykończeniu ale w zapasie mam kolejne opakowanie.

Przez blogosferę przewinęło się sporo dobrych opinii na temat oczyszczającego płynu micelarnego z L'Oreal. Ja także postanowiłam go przetestować i sprawdzić czy jest w stanie zastąpić mi Biodermę przy demakijażu oczu. Ci co uważnie śledzą mojego bloga wiedzą, że moje oczy są strasznie wrażliwe i niewiele produktów się przy nich sprawdza. A micel z L'Oreala sprawdził się... rewelacyjnie! Dobrze zmywa makijaż oczu i jest przy tym dla nich bardzo delikatny. Nie zauważyłam żadnych podrażnień, żadnego szczypania, zaczerwienienia. Już wiem dlaczego wiele osób porównuje go do Biodermy. Jak go wykorzystam to przetestuję jeszcze micel z Garniera ale do tego na pewno jeszcze wrócę.

Było ciało, dłonie, demakijaż, czas więc też i na usta. W tym roku, podobnie jak i w zeszłym o moje usta dba pomadka waniliowo-mandarynkowa z Alverde. Przy tak niskich temperaturach spisuje się fantastycznie: usta są nawilżone, natłuszczone i dobrze zabezpieczone przed mrozem czy wiatrem. U mnie oprócz podstawowego zadania miała jeszcze jedno: doprowadzić moje masakrycznie wysuszone usta do porządku. I doskonale dała sobie radę.

Ostatnimi produktami, po które bardzo chętnie sięgałam w styczniu były lakiery Essie: midnight cami oraz top coat good to go. 'Midnight Cami' to piękny granacik z takimi delikatnie mieniącymi się drobinkami, które zauważyć można tylko wtedy jak się bardzo dokładnie przyjrzy paznokciom. Rewelacyjnie się nakłada, długo się na paznokciach utrzymuje... coraz bardziej lubię lakiery z tej firmy. Natomiast 'good to go' używam już długo, ale ostatnio zrobiłam przerwę dla innego lakieru nawierzchniowego. Jak możecie się domyślić - do Essie wróciłam z podkulonym ogonem. Wysusza, pięknie nabłyszcza i sprawia, że lakier choć chwilę dłużej się utrzymuje na paznokciach. Jedyną jego wadą jest to, że dość szybko gęstnieje. Mam ochotę przetestować jeszcze raz bardzo zachwalany Sally Hansen 'Insta-Dri' (bo poprzednia wersja mi się jakaś trefna trafiła), polecacie go?

Tak prezentują się moi styczniowi ulubieńcy :)
Używaliście któregoś z przedstawionych przeze mnie kosmetyków?


wtorek, 28 stycznia 2014

Zakupowe podsumowanie stycznia :)

Styczeń małymi kroczkami zbliża się ku końcowi, dlatego też postanowiłam przyjść do Was dzisiaj z zakupami poczynionymi w bieżącym miesiącu. Do końca miesiąca na pewno już nic nie wpadnie w moje łapki więc spokojnie mogę zacząć się "rozgrzeszać" ;)

Hebe

W Hebe w tym miesiącu byłam trzykrotnie, ale moje zakupy nie były wielkie, bo obiecałam sobie, że nie będę w tym roku robić zapasów jakby świat miał się zaraz skończyć, tylko najpierw zejdę z tego co mam (a zajmie mi to chyba ze 100 lat) a potem będę kupować kosmetyki w znacznie mniejszych ilościach. Za pierwszym podejściem kupiłam osławiony już oczyszczający płyn micelarny Ideal Soft z firmy L'Oreal. Produkt ten kupiłam zamiast ukochanej Biodermy, którą ostatnio wykończyłam w celu sprawdzenia czy faktycznie można te dwa produkty do siebie porównać. Oprócz micela do koszyka wpadł mi też pędzel do zadań specjalnych z Sense&Body, kilka razy go użyłam i jest całkiem ok.


Aktualnie w promocji w Hebe jest moja ukochana farba do włosów Perfect Mousse z firmy Schwarzkopf. Jakieś 2 tyg temu wykorzystałam moje ostatnie zapasowe opakowanie, które miałam w domu więc ten egzemplarz czeka na kolejne farbowanie włosów.


Te dwa lakier z firmy Misslyn kupiłam podczas promocji -40% na kolorówkę. Pierwszy z nich z serii Velvet Diamond o nr 78 i nazwie Dazzling Water miałam już na paznokciach i bardzo go sobie chwalę. Ta piaskowa seria jest fantastyczna! Natomiast drugi o nr 252 i nazwie Elderberry czeka na swoją kolej, żeby wylądować na moich paznokciach.

Super-Pharm

W SP udało mi się dorwać wychwalany ostatnimi czasy na blogach płyn micelarny 3 w 1 z Garniera. Szukałam go wszędzie: w Rossmannie, Naturze, Hebe ale nigdzie go nie było. Testuję zarówno ten płyn jak i płyn z L'Oreala więc za jakiś czas na pewno pojawią się recenzje o tych produktach. Z kolei na produkty do mycia twarzy z Pharmaceris czaiłam się od dłuższego czasu i w końcu postanowiłam je kupić. Do mojego koszyczka wpadł nawilżający fizjologiczny żel do mycia twarzy i oczu oraz łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu. 


Do mojej kolekcji dołączyły ostatnio dwa nowe Essie: wicked oraz fiji. Ten pierwszy bardzo mnie oczarował i w związku z tym bardzo często nosiłam go w styczniu na paznokciach, jednak ze względu na szarość panującą za oknami nie miałam jak go uwiecznić na zdjęciach. Natomiast lakiery z Orly wpadły w moje ręce podczas blogowej wyprzedaży. Postawiłam na glow oraz na androgynie. Ponieważ jest to moje pierwsze spotkanie z kolorowymi lakierami Orly to pierwsza aplikacja przebiegła średnio. Ten czarny lakier z mnóstwem malutkich sześciokątów i innych drobinek jest piękny, ale strasznie rzadki i narobił mi sporo prześwitów. Może druga aplikacja będzie lepsza...

The Body Shop

Kiedy w Galerii przechodziłam obok sklepu TBS i zobaczyłam, że moje ukochane masło do ciała o zapachu mango jest w wyprzedaży, to nie zastanawiałam się ani minuty i je kupiłam. Wiecznie poluję na promocję tego wariantu zapachowego a niestety w niższej cenie bywa bardzo rzadko.

Mydlarnia No. 1

Innego dnia będąc w Galerii Bałtyckiej zauważyłam, że otworzono nowe stoisko, Mydlarnia No. 1. A w niej świece i woski YC (które bardzo lubię) oraz kosmetyki Bomb Cosmetics :) I to w tych samych cenach co na stronach internetowych. Wzięłam więc na próbę trzy woski z wiosennej kolekcji: pink hibiscus, midnight oasis oraz champaca blossom, a także waikiki melon, spiced orange i ukochany zapach strawberry buttercream. Z tych nowych zapachów jedynie midnight oasis przypadł mi do gustu, bo jest taki męski, natomiast dwa pozostałe nie za bardzo mi podeszły (zapachy kwiatowe to jednak nie są zapachy dla mnie).


Kiedy zaczęłam palić wosk waikiki melon to wiedziałam, że muszę mieć świeczkę o tym zapachu. Jest rewelacyjny, taki świeży, owocowy... (i mówi to osoba, która jeśli chodzi o świece to lubi zapachy słodkie, ciężkie i męskie). I akurat udało mi się ją dostać stacjonarnie, paliłam ją już kilkakrotnie i naprawdę zakochałam się w tym zapachu. Ale głównym powodem mojej wizyty na stoisku Mydlarni był zakup nożyczek do obcinania knotów YC oraz wosków z serii simply home: cherry vanilla, cranberry zest i bermuda beach. Czaiłam się jeszcze na 'frosting vanilla' ale nie było.

Bath & Body Works

Pozostając w temacie świeczek, w B&BW była wyprzedaż niektórych zapachów. Duże świeczki, zamiast 89 PLN kosztowały 55 PLN. Niestety w Trójmieście nie ma sklepu B&BW więc z pomocą przyszła mi Magda, której jeszcze raz bardzo dziękuję. W moje łapki wpadły świeczki o zapachach frosted cupcake oraz strawberry fraise. Jeden i drugi zapach bardzo mi się podoba i ogromnie żałuję, że nie mam dostępu do tego sklepu na co dzień. A 3 knoty w jednej świecy to naprawdę fantastyczny pomysł, wszystko ładnie i równo się pali i wosk bardzo szybko się upłynnia. 

Prezenty

9 stycznia świętowaliśmy z mężem naszą 4 rocznicę ślubu. I z tej okazji dostałam od męża w prezencie perfumy o których marzyłam od długiego czasu, czyli Jimmy Choo. Odkąd je dostałam to używam ich prawie codziennie, dobrze że mają 100 ml pojemności bo mniejsze pewnie bym zużyła w tempie ekspresowym.


Od koleżanki z kolei dostałam dwa kremy do twarzy Anew Vitale z firmy Avon. Ją mocno uczuliły, ja natomiast jeszcze ich nie używałam, ale jak wykończę aktualnie używane przeze mnie kremy to na pewno zabiorę się za testowanie tych dwóch gagatków.

Tak prezentują się moje styczniowe nowości. Najbardziej poszalałam w świeczkach, kosmetyków na szczęście nie ma zbyt wiele. Lecę teraz nadrabiać zaległości na Waszych blogach :)


piątek, 24 stycznia 2014

Kamuflaż 002 Beige, Alverde

Jak zapewne wiecie kosmetyki Alverde i Balea bardzo lubię, bo są tanie i dobre. Oczywiście i wśród tych kosmetyków znajdują się buble - nie ma się co oszukiwać - ale dzisiaj chcę Wam przedstawić produkt, który u mnie spisał się bardzo dobrze. Pewnie część z Was (a w zasadzie to większość) czytała już kiedyś o nim na blogach, ale i ja też chcę dodać swoich kilka słów na temat tego produktu. O czym mowa? O kamuflażu z Alverde w kolorze 002 Beige.


Kamuflaż z Alverde został umieszczony w plastikowym i zakręcanym słoiczku. Opakowanie jest przezroczyste więc doskonale widać zużycie produktu. Dla jednych taka forma przechowywania produktu może nie być higieniczna, ponieważ za każdym razem trzeba do opakowania wkładać palucha, ja natomiast nie mam temu opakowaniu niczego do zarzucenia. W końcu korektora używam tylko w domu więc ręce zawsze mam czyste a poza tym chcąc zakryć "niespodzianki" korektor nakładam za pomocą patyczka do uszu.


Korektor według producenta doskonale nadaje się do zakrycia cieni pod oczami oraz do drobnych niedoskonałości. Należy go nałożyć za pomocą palca lub gąbeczki a następnie delikatnie rozetrzeć lub wklepać. 

Skład: Glycine Soja Oil*, Ricinus Communis Seed Oil*, Rhus Verniciflua Peel Cera, Stearic Acid, Hydrogenated Jojoba Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Hydrogenated Rapeseed Oil, Lecithin, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Parfum**, Linalool**, Limonene**, Geraniol**, Citronellol**, Benzyl Benzoate**, Citral** [+/- Talc, Cl 77891, Mica, Silica, Cl 77163, Cl 77491, Cl 77492, Cl 77499, Tin Oxide]
* składniki z upraw ekologicznych, ** naturalne olejki eteryczne


Czy producent w przypadku tego korektora wywiązuje się ze swoich obietnic? W moim odczuciu jak najbardziej. Używam go od dobrych kilku miesięcy i zostało mi go jeszcze na kilka użyć, więc można powiedzieć, że przetestowałam go w różnych warunkach. Cienie pod oczami mam od zawsze, bez względu na to ile godzin śpię, taki już chyba mój urok. Po nałożeniu kamuflażu pod oczy, roztarciu go i wklepaniu moje cienie może nie są idealnie zakryte, ale są dużo mniej widoczne. Dla mnie ten efekt jest wystarczający, ponieważ do tej pory stosowane przeze mnie korektory w ogóle sobie z moimi cieniami nie radziły. Produkt na swoim miejscu utrzymuje się cały dzień, nic się nie ściera, nie roluje, nie wchodzi w załamania. Z drugą obietnicą producenta, odnośnie zakrywania drobnych niedoskonałości też się muszę zgodzić, bo nikt w przypadku tego produktu nie obiecywał, że zakryje wszystko. Przy większych niedoskonałościach z kryciem jest ciężko, czasami musiałam nakładać kilka warstw, no ale skoro przeznaczony jest do niewielkich 'niespodzianek' to nie ma co liczyć na cud.



Do wyboru są dwa odcienie kamuflażu: beżowy oraz piaskowy. I wbrew pozorom - kolor 002 Beige jest jaśniejszy od 001 Sand. Myślę, że ten beżowy nadałby się nawet dla osób z bardzo jasną karnacją ponieważ ładnie wtapia się w skórę i się do niej dostosowuje. Cena kamuflażu z Alverde to 3,45€ czyli na dzień dzisiejszy ok. 14 PLN. Niestety ani na opakowaniu ani na stronie nie podano pojemności tego produktu, więc ciężko jest stwierdzić ile jego jest natomiast jest to produkt naprawdę wydajny i starczający na dobrych kilka miesięcy. Dostępny jest w drogeriach DM, sklepach internetowych czy na allegro.


środa, 22 stycznia 2014

Arbuzowy peeling do ciała, Korres

Zdaję sobie sprawę, że trochę mnie z Wami nie było i dosyć rzadko piszę czy zaglądam do Was na blogi. Co prawda staram się nadrabiać zaległości, ale ostatnio ciężko u mnie z czasem. Moje dziecko odkąd poszło do przedszkola ciągle choruje (tydzień w przedszkolu - dwa tygodnie w domu), a należy do tych dzieci, które nie chcą się bawić same i non stop potrzebują towarzystwa. Więc jeśli milczę lub będę milczała przez jakiś czas, to mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ponieważ jak wiadomo, najpierw jest rodzina a dopiero potem cała reszta przyjemności. 

Jeśli śledzicie uważnie mojego bloga to wiecie, że jestem peelingowym leniuchem i nie przepadam za tą "przyjemnością". Uwielbiam moją gładką skórę po wykonaniu peelingu natomiast nie lubię samego procesu złuszczania.
I nie dlatego, że coś mnie boli, że coś za mocno trze - po prostu mam wrażenie, że zbyt długo wtedy siedzę w łazience
i że mogłabym w tym czasie zrobić kilka innych rzeczy. Mimo jednak całego mojego narzekania peelingi ciała robię raz
w tygodniu. I ostatnio udało mi się zużyć bardzo dobry produkt, arbuzowy scrub do ciała z firmy Korres.


OD PRODUCENTA
Owocowy i letni peeling z ziarnami złuszczającymi naturalnego pochodzenia zmiękcza i przygotowuje skórę do równomiernej opalenizny. Połączenie Bambusa z olejkiem jojoba skutecznie usuwa martwy naskórek i poprawia mikrokrążenie natomiast połączenie sodu, magnezu, cynku i manganu przywraca energię komórkom skóry i intensywnie ją nawilża.

SKŁAD
Aqua/Water/Eau, Sodium Laureth Sulfate, Bambusa Arundinacea Stem Powder, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Cocamidopropyl Betaine, Jojoba Esters, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Althaea Officinalis Root Extract, Arginine, Butylene Glycol, Cetearyl Glucoside, Citrullus Vulgaris (Watermelon) Fruit Extract, Helichrysum Arenarium Flower Extract, Iron Oxides, Lactic Acid, Lonicera Caprifolium (honeysuckle) Flower Extract, Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Magnesium PCA, Manganese PCA, Parfum (Fragrance), Sodium PCA, Sodium Phytate, Xanthan Gum, Zinc PCA.

POJEMNOŚĆ, CENA, DOSTĘPNOŚĆ
Za 150 ml tubkę musimy w cenie regularnej zapłacić ok. 80 PLN. Najlepiej polować na promocje w Sephorze gdzie można go nabyć (np. na dni VIP bądź inne wyprzedaże) lub próbować go kupić przez internet.

MOJA OPINIA O PRODUKCIE


OPAKOWANIE
Arbuzowy peeling do ciała został umieszczony w miękkiej, plastikowej, 150 ml tubie zamykanej na klapkę. I choć w przypadku tego rodzaju kosmetyków preferuję odkręcane słoiczki, to miękkość opakowania sprawia, że przyjemnie się z tej tuby produkt wydobywa. Dodatkowo scrub ten (będę używać tego słowa zamiennie ze słowem peeling) został zabezpieczony malutką folią aluminiową, więc przed pierwszym użyciem należy nakrętkę odkręcić i folię usunąć. 


KONSYSTENCJA, KOLOR, WYDAJNOŚĆ
Konsystencja peelingu nie jest ani bardzo rzadka ani bardzo gęsta, powiedziałabym, że jest tak po środku, ale bardziej w stronę gęstej. Nie przecieka przez palce, nic nie spływa z dłoni. Scrub ma biały kolor i zawiera w sobie dwa rodzaje drobinek: czarne, pełniące formę raczej dekoracyjną oraz białe, ścierające.
Produktu tego nie używałam regularnie, natomiast mimo niewielkiej pojemności wystarczył mi mniej więcej na 6 użyć, czyli w moim przypadku na 1,5 miesiąca.


ZAPACH
Jest bardzo świeży i orzeźwiający, idealny na lato a także na zimę, kiedy mamy np. dość ciężkich bądź słodkich zapachów. Nie wyczuwam żadnej chemicznej nuty tylko przyjemny zapach arbuza. Do tego wszystkiego nie jest on nachalny a wyczuwalny - to mi się bardzo podoba.

DZIAŁANIE
Arbuzowy peeling do ciała z firmy Korres spełnił wszelkie moje oczekiwania jeśli chodzi o działanie. Kiedy użyłam go po raz pierwszy a moim oczom ukazały się te małe czarne kuleczki to pomyślałam sobie: "co tu ma mnie peelingować". Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że są w nim także białe drobinki ścierające, które ciężko wypatrzyć gołym okiem. A te białe drobinki potrafią całkiem mocno poszorować skórę. Nie są co prawda tak ostre jak drobiny w maluchach od Farmony, ale bardzo dobrze sobie radzą. Nawet czasami kiedy skóra mi w trakcie peelingu podeschła miałam wrażenie, że z tego arbuzowego gagatka niezły zdzierak. To co mi się spodobało prócz dobrego złuszczania martwego naskórka to gładkość skóry po wykonaniu peelingu. Po wytarciu się ręcznikiem nie mogłam przestać dotykać skóry rąk czy nóg, które były gładkie niczym pupa niemowlaka. I jako posiadaczka skóry normalnej mogłam sobie darować wcieranie maseł czy balsamów ponieważ zawarte w tym scrubie olejki zapewniły mi odpowiedni poziom nawilżenia, bez jakiejkolwiek tłustej powłoki. W przypadku skóry suche podejrzewam jednak, że bez nawilżacza się nie obejdzie.


PODSUMOWANIE
Bardzo się cieszę, że w ramach prezentu urodzinowego zdecydowałam się na zakup arbuzowego peelingu do ciała. Ma przyjemny, orzeźwiający zapach, dobrze ściera martwy naskórek i sprawia, że skóra po jego użyciu jest gładka i miękka w dotyku. Z przyjemnością kiedyś do niego wrócę, ale poczekam na jakąś promocję ponieważ jego cena regularna jest zbyt wysoka.

Natalia


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Balea Nature - Krem do twarzy na noc

Jakiś czas temu, dokładniej w październiku, pisałam Wam o kremie do twarzy na dzień z firmy Balea z serii Nature -> klik. Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kremu do twarzy na noc z firmy Balea z serii Nature, który kupiłam razem z kremem na dzień i którego zakup jakiś czas temu ponowiłam, bo w sezonie jesienno-zimowym spisuje się naprawdę dobrze.
OD PRODUCENTA
Optymalnie dobrane składniki dla regeneracji skóry w nocy: naturalny krem na noc Balea z organicznego oleju z nasion brokułów wspiera naturalną barierę ochronną skóry. Organiczny olej z oliwek znany z wielu korzystnych właściwości dba o skórę i sprawia, że staje się aksamitnie miękka. Natomiast organiczny olej z nasion brokułów, który jest bogaty w nienasycone kwasy tłuszczowe szybko się wchłania i nie pozostawia na twarzy tłustego filmu. 
Krem jest produktem wegańskim. Zawiera 95% składników pochodzenia naturalnego. Bez silikonów, barwników, parabenów i oleju mineralnego. Przeznaczony do każdego rodzaju cery, nawet wrażliwej.

SKŁAD
Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Octydodecanol, Myristyl Myristate, Glyceryl Stearate Citrate, Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate, Olea Europaea Fruit Oil, Brassica Oleracea Italica Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Panthenol, Solanum Lycopersicum Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Sodium Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Xanthan Gum, Dehydroacetic Acid, Linalool, Limonene, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate.

MOJA OPINIA O PRODUKCIE
OPAKOWANIE
Krem do twarzy na noc z serii Nature umieszczony został, podobnie jak jego "brat" na dzień, w miękkiej, 50 ml plastikowej tubce zamykanej na klik. Tak jak i wersja na dzień tak i wersja na noc przy zamknięciu posiada wgłębienie dzięki czemu krem łatwo można otworzyć bez obawy o uszkodzenie sobie paznokci. Tubka jest na tyle miękka, że umożliwia wydobycie produktu praktycznie do samego końca. Co ważne, krem ten dodatkowo zapakowany jest w kartonik, na którym widnieją wszelkie informacje dotyczące produktu jak i jego skład.
KONSYSTENCJA, KOLOR
Krem do twarzy z serii Nature ma biały kolor i tak samo jak jego dzienny zalicza się do produktów o średnio-gęstej konsystencji. Nie utrudnia ona jednak użytkowania i kremik bardzo ładnie rozsmarowuje się na twarzy, wręcz po niej sunie.
ZAPACH
Pomimo moich obaw, że krem będzie śmierdział brokułami - produkt ma przyjemny i delikatny zapach. Jest on wyczuwalny tylko wtedy kiedy zbliżymy nos do tubki lub powąchamy palce po jego aplikacji. W trakcie nakładania na twarz czy też już po nałożeniu zapach nie jest wyczuwalny.
DZIAŁANIE
Kremu do twarzy na noc z olejem z brokułów zaczęłam używać jesienią, kiedy to moja mieszana w kierunku tłustej cera potrzebowała większej dawki odżywienia. I mogę śmiało powiedzieć, że produkt ten zapewnił mojej skórze wszystko to czego w sezonie jesienno-zimowym potrzebuje. Przede wszystkim krem ten dobrze nawilża buzię i sprawia, że po całej nocy jest ona przyjemna i gładka w dotyku. Zresztą nie tylko nawilża ale także natłuszcza - choć natłuszczenie nie jest na takim poziomie jak w przypadku kremów tłustych to jest ono w zupełności wystarczające. Dość szybko się wchłania aczkolwiek nie do matu i po mniej więcej godzinie buzia zaczyna się delikatnie świecić, ale to w stopniu naprawdę niewielkim - w nocy taki efekt mi nie przeszkadza, jestem do niego przyzwyczajona. I co dla mnie najważniejsze: przez cały okres używania tego produktu nie odnotowałam żadnych negatywnych skutków: krem mnie ani nie zapchał ani nie podrażnił. 
PODSUMOWANIE
Krem do twarzy na noc z olejem z brokułów z serii Nature z firmy Balea uważam za produkt bardzo dobry i jeśli szukacie kremu dobrego i niedrogiego to z czystym sumieniem mogę go Wam polecić. Dobrze nawilża buzię, dobrze natłuszcza i sprawia, że rano skóra jest miękka i gładka w dotyku. Nie uczula, nie podrażnia, nie zapycha i ma przyjemny delikatny zapach. Aktualnie w użyciu mam drugą tubkę tego produktu i wiem, że będę do niego wracać.

Produkt ten możecie nabyć w DM, w cenie ok. 3-4 € za 50 ml.

Natalia


czwartek, 9 stycznia 2014

Fenix - Profesjonalny lakier do paznokci 'Deep Water'

Ostatnio na blogu pojawił się wpis denkowy -> klik, a dzisiaj przychodzę do Was z prezentacją drugiego lakieru do paznokci, jaki otrzymałam w ramach współpracy od firmy Fenix. Jest to lakier profesjonalny w kolorze granatowym o nr 10 i nazwie Deep Water.


Tak jak i poprzedni lakier z firmy Fenix, o którym pisałam na blogu jeszcze w zeszłym roku (klik), tak i ten ma konsystencję ani nie za gęstą ani nie za rzadką. Należy jednak pamiętać o tym aby nie nakładać zbyt dużej ilości lakieru na pędzelek ponieważ można ubabrać sobie skórki, czego mi niestety nie udało się uniknąć (zresztą przy ciemnych kolorach wiecznie mi się co nieco na skórki nachlapie).

Pędzelek, podobnie jak w przypadku fioletowego brata nie jest ani zbyt szeroki ani zbyt cienki, jest taki akurat. I mimo tego, że osobiście wolę szerokie pędzelki to tym malowało mi się wyjątkowo dobrze. Już jedna grubsza warstwa lakieru wygląda całkiem przyzwoicie, ale ja na paznokcie tradycyjnie nałożyłam dwie warstwy, żeby go pogłębić. 

Jeśli chodzi o trwałość to nie jest on tak trwały jak jego fioletowy brat, który na moich paznokciach wytrzymał 5 dni. Lakier w kolorze Deep Water noszę na paznokciach drugi dzień a na dwóch paznokciach pojawiły mi się odpryski. Ale może być to wina moich paznokci a nie lakieru ponieważ ostatnimi czasy strasznie się rozdwajają i nie są w najlepszym stanie.

Na paznokcie nałożyłam primetime + bonder z Orly, dwie warstwy profesjonalnego lakieru do paznokci w kolorze Deep Water z firmy Fenix oraz warstwę top coat'u z Essie.

Zdjęć zrobiłam całą masę natomiast tylko te wyszły w miarę dobre. Ta szarość panująca za oknami niestety nie sprzyja robieniu ładnych zdjęć.








Lakiery z firmy Fenix możecie kupić poprzez stronę internetową -> klik. Ich cena to 30,90 PLN/10 ml, ale ostatnio na Gruperze była bardzo fajne promocja i 2 buteleczki można było kupić w cenie 25 PLN. Jeśli więc jesteście zainteresowane tymi lakierami a cena standardowa jest za wysoka to wypatrujcie promocji :)

Natalia

Fakt, iż otrzymałam ten lakier w ramach współpracy nie wpłynął na jego opinię.


wtorek, 7 stycznia 2014

Ostatnie denko z 2013 roku :)

Witam Was po raz pierwszy w nowym, 2014 roku! I przychodzę jednocześnie z zaległym postem czyli ze zużyciami grudnia 2013 roku. Niestety zużyć nie ma zbyt wiele bo ostatnio coś mam lenia jeśli chodzi o używanie kosmetyków, ale co jakiś czas mnie taki leń dopada ;)


Bez zbędnych wstępów zapraszam Was do przeczytania o moich "wyrzutkach". Z niektórymi szkoda było mi się rozstawać, niektórych zakup ponowiłam lub mam zamiar ponowić w najbliższym czasie.


Uriage Thermal Water. Woda termalna.
Przyznam się szczerze, że wody termalne były mi do tej pory obojętne, ponieważ ta którą stosowałam (czyli woda z Avene) ani mi w niczym nie pomogła ani nie zaszkodziła. Miałam sobie wody termalne odpuścić jednak bardzo dobre opinie o wodzie z firmy Uriage dały mi do myślenia i podczas zakupów wrzuciłam jedną sztukę do koszyczka. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez tej wody. Codziennie rano używałam jej zamiast toniku, skóra po niej była przyjemnie nawilżona i jednocześnie ukojona. Sprawdziła się także świetnie, kiedy miałam lenia i nie chciało mi się po depilacji smarować nóg a miałam podrażnienia. Jak wykończę mój tonik z Lush'a to na pewno do tej wody wrócę.

Bioderma Solution Micellaire. Woda micelarna do twarzy.
To kosmetyk, bez którego nie wyobrażam sobie demakijażu moich oczu. Zmywa wszystko bez żadnego problemu w ekspresowym tempie i co najważniejsze - w ogóle mnie nie podrażnia. Zużyłam już sporo buteleczek tego płynu i jak tylko mi się kończy to od razu do niego wracam. Aktualnie w użyciu kolejna buteleczka.
 
Flos-Lek. Żel ze świetlikiem lekarskim i babką lancetowatą do powiek i pod oczy.
To już moje drugie opakowanie żelu pod oczy z Flos-Leku, tyle że tym razem miałam inny wariant. Bardzo lubię te żele pod oczy. Używam ich zazwyczaj rano, ponieważ przyjemnie chłodzą okolice oczu, szybko się wchłaniają i moją skórę pod oczami dobrze nawilżają. Na noc sięgam po bardziej treściwe kremy, ale na dzień te "maluszki" spisują się u mnie bardzo dobrze. Na pewno kupię kolejne opakowania tych żeli.

Ziaja. Krem nawilżająco-matujący 25+.
 O tym kremie do twarzy słyszałam sporo dobrego, zresztą nie tylko słyszałam ale i czytałam. Zdarzały się oczywiście także recenzje negatywne, ale wiadomo - nie każdemu wszystko służy i zawsze warto samemu przetestować coś na własnej skórze. Tak też zrobiłam i jak tylko ten kremik mi się skończył to pobiegłam po kolejne opakowanie. Krem dobrze nawilża i jednocześnie matuje przy tym buzię więc na kilka godzin mam spokój ze świeceniem. Do tego wszystkiego szybko się wchłania i makijaż na nim trzyma się naprawdę dobrze. Polecam go wypróbować.


Alverde Körperbutter. Masła do ciała: waniliowe i czekoladowo-żurawnione.
Jeśli śledzicie mojego bloga dość uważnie to za pewne wiecie, że bardzo lubię masła do ciała z Alverde za ich zapachy oraz przede wszystkim za ich działanie: dobrze nawilżają, lekko natłuszczają i szybko się wchłaniają. W przypadku tych miniaturek - aktualnie używam masła o zapachu jabłka - bardziej podobał mi się wariant czekoladowo-żurawinowy bo wanilia była taka jakby mało wyraźna. W kwestii pielęgnacyjnej i jeden i drugi wariant spisał się tak samo dobrze i o dziwo te maluchy wystarczyły mi na dość długo.

Yves Rocher Tradition de Hammam. Olejek pod prysznic.
 Mój ulubieniec jeśli chodzi o olejki/oliwki do stosowania pod prysznicem. Zazwyczaj sięgałam po niego wtedy kiedy miałam pielęgnacyjnego lenia i nie chciało mi się po kąpieli/prysznicu używać jakichkolwiek smarowideł. Spisał się do tego stopnia, że jak tylko się skończył to kupiłam kolejną butelkę :) Olejek ma piękny, orientalny zapach (choć wiem, że nie każdemu się on podoba), dobrze myje, przyjemnie rozprowadza się na skórze i pozostawia ją miłą i gładką w dotyku. Jak dla mnie produkt naprawdę dobry.

Nivea Body Lotion. Balsam do ciała pod prysznic.
 Wiem, że nie każdy z Was lubi się z tymi produktami a w zasadzie większość uważa ten produkt za zbędny, aczkolwiek ja się z taką formą balsamów polubiłam. Ta wersja średnio mi odpowiadała bo zapach mi nie podszedł i jakoś tak topornie mi się z nią współpracowało, aczkolwiek z jej niebieskim bratem -> klik polubiłam się bardzo. Niebieską wersję mam jeszcze jedną i ją zużyję, ale znalazłam dużo lepszy i dużo tańszy produkt z Balea, który ma przyjemniejszy skład i lepiej nawilża moją skórę więc ogólnie do Nivea powrotów już nie planuję.


Ebelin Nagellackentferner. Zmywacz do paznokci bez acetonu z biotyną i olejkiem arganowym.
Słaby zmywacz do paznokci biotynę i olejek arganowy mający na samym końcu w składzie. Z ciemnymi kolorami lakierów nie radził sobie w ogóle natomiast jasne zmywał średnio - trzeba się było przy nim trochę pogimnastykować. Na szczęście malutka buteleczka szybko sięgnęła dna. Tej wersji z pewnością nie kupię ponownie.
 
Balea Feuchtigkeits Shampoo. Szampon nawilżający z mango i aloesem.
Odżywkę z tej serii uwielbiam, jest to mój niekwestionowany ulubieniec 2013 roku. Natomiast szampon lubię mniej choć tak naprawdę nie mam mu niczego do zarzucenia. Dobrze się pienił, przyjemnie pachniał, włosy po nim i po użyciu odżywki były miękkie i gładkie w dotyku i faktycznie wyglądały na nawilżone. Niestety kiepsko sobie radził z oczyszczaniem skóry głowy ponieważ po rannym myciu włosów tego samego dnia wieczorem wyglądały one na nieświeże. Ale skoro to szampon nawilżający to nie powinnam się o to czepiać :)

Balea Wellnes Fußbutter. Masło do stóp trawa cytrynowa i mięta.
Bardzo fajny produkt, którego przyjemnie mi się używało, aczkolwiek chwilami miałam ochotę żeby już się skończył. To masełko do stóp jest niesamowicie wydajne, jego zużywanie zajęło mi co najmniej 3 miesiące. Dużo lepiej używałoby się go w miesiącach letnich ponieważ daje on lekki efekt chłodzenia a i zapach sam w sobie jest odświeżający i przyjemny, mimo że ja za miętą w kosmetykach nie przepadam. Zapomniałam wspomnieć o najważniejszym aspekcie: masełko do stóp dobrze nawilża i szybciutko się wchłania.


Garnier Mineral. Antyperspiranty.
 Przewijają się w każdym moim denku. Co tu dużo mówić: uwielbiam je. I znalazłam swoją ulubioną wersję zapachową - zdecydowanie mój nos najbardziej polubił zapach InvisiCool :)


Balea Bademomente Blütenzart. Sól do kąpieli o zapachu kwiatu wiśni.
Lubię te sole do kąpieli bo są niedrogie, ładnie pachną i zmiękczają wodę w wannie podczas kąpieli. Kiedyś do wanny wsypywałam połowę torebki natomiast teraz wsypuję całą, w końcu trochę relaksu też się człowiekowi należy. Kupuję je w różnych wersjach zapachowych, aktualnie testuję warianty, których jeszcze nie miałam.

Dresdner Essenz Winterbad. Sól do kąpieli o zapachu cynamonu i pomarańczy.
To zdecydowanie moje ulubione sole dostępne w niemieckim DM, dostałam je w którejś paczuszce od Toni i wiem, że muszę sobie zrobić tych soli większe zapasy. Mają naprawdę piękne i intensywne zapachy, które towarzyszą mi przez cały czas spędzany w wannie. Niby taki gadżet ale naprawdę warty wypróbowania.


Schaebens Schokomaske & Totes Meer Maske. Maseczka do twarzy czekoladowa i oczyszczająca.
 Bardzo lubię te niemieckie maseczki i kupuję je jak tylko nadarza się okazja. Mam ich zapas bo najczęściej ostatnimi czasy sięgam właśnie po maseczki tej firmy. Wersja czekoladowa sprawia, że buzia jest gładka, miła w dotyku i porządnie nawilżona a do tego wszystkiego cudownie pachnie. Natomiast wersja oczyszczająca doskonale się ze swojej roli wywiązuje i sprawia, że buzia po niej jest matowa ale nie wysuszona a pory są zwężone. Zawsze jak ją nakładam to przez pierwsze 2-3 minuty mnie piecze twarz ale to pieczenie ustępuje.


Alouette. Suche ręczniki do twarzy.
Od dłuższego czasu te ręczniczki przewijają się w każdym moim denku i szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie wycierania twarzy czymś innym. Są takie miękkie i delikatne dla buźki... Jak ja kiedyś mogłam wycierać buzię w ręczniki papierowe to ja nie wiem ;)
 
Ebelin Wattepads & Maxipads. Płatki kosmetyczne normalne i te większe.
Moje ulubione płatki kosmetyczne. Używałam różnych, ale to właśnie te najbardziej przypadły mi do gustu. Mięciutkie i delikatne dla skóry i co najważniejsze - w ogóle się nie rozwarstwiają. Jeśli będziecie miały okazję je wypróbować to polecam.
 
I to by było na tyle jeśli chodzi o moje grudniowe zużycia. Tak jak mówiłam nie ma tego zbyt wiele, ale i tak się cieszę, że cokolwiek udało mi się zużyć. Mam nadzieję, że w tym miesiącu nie będę miała takiego lenia jeśli chodzi o używanie kosmetyków ;)

Natalia


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...