sobota, 29 marca 2014

Ulubieńcy marca :)

Zgodnie z obietnicą po poście zakupowym przychodzę do Was z ulubieńcami marca, czyli kosmetykami, po które najchętniej w tym powoli zbliżającym się ku końcowi miesiącu sięgałam. Za każdym razem staram się wybierać nowe kosmetyki, żeby co miesiąc nie było tych samych ;)


1. Balea Med; pH Hautneutral Handcreme; Krem do rąk z allantoiną olejkiem jojoba (75 ml; 1,65 €).
Moje dłonie w chwili obecnej są w lepszym stanie (zawsze wiosną i latem wracają do stanu normalności), ale wcześniej nie było tak kolorowo. Kiedy skończył się mój ulubiony balsam do rąk z Pat&Rub wiedziałam, że muszę podtrzymać dobrą pielęgnację, aby przesuszenie dłoni nie powróciło. Sięgnęłam więc po produkt, który wiedziałam, że mnie nie zawiedzie czyli po krem do rąk z olejkiem jojoba i allantoiną. Stosowałam go już rok temu w zimowych miesiącach i bardzo mi pomógł, podobnie jak w tym roku. Kremik dobrze się rozprowadza, w miarę szybko wchłania, ale pozostawia na dłoniach taką śliską powłokę, która nie każdemu może odpowiadać. I kapitalnie nawilża :) Więcej o nim możecie przeczytać TUTAJ.

2. Yves Rocher; Cold Weather Balm Enriched With Shea; Balsam ochronny do rąk na zimę z masłem karite (50 ml; 33 zł). 
W ciągu dnia sięgałam po krem do rąk z Balea natomiast na noc codziennie aplikuję troszkę grubszą warstwę masełka do dłoni z YR. Lubię czuć, że moje dłonie w nocy dostaną odpowiednią dawkę nawilżenia. Ten produkt mimo swojej niewielkiej pojemności jest całkiem wydajny, dobrze się rozprowadza, wchłania w miarę dobrze (choć przy grubszej warstwie trzeba mu dać chwilkę) i na dodatek pięknie pachnie. Rano natomiast budzę się z gładkimi i zadbanymi łapkami :) Warto jednak polować na promocje bo ja kupiłam go 40% taniej.

3. Alverde; Fussbutter Pinie Shoreabutter; Masło do stóp z sosną i masłem shea (200 ml; ok. 3,25 €).
Ten produkt miał od początku ciężkie zadanie, ponieważ uwielbiany przeze mnie w zeszłym roku krem do stóp z mocznikiem z Balea w tym roku masakrycznie przesuszył mi stopy. Tak szorstkich to ja jeszcze w życiu nie miałam :/ W swoich kosmetycznych zapasach miałam na szczęście masełko do stóp z Alverde, które kiedyś już stosowałam i pamiętałam, że byłam z niego zadowolona. Nie inaczej było tym razem - produkt ten całkiem szybko uporał się z przesuszoną skórą stóp sprawiając, że stały się z powrotem miękkie i gładkie. Masełko dobrze się rozprowadza i całkiem szybko wchłania, można więc po ok. 10 minutach wstać bez obawy o złamanie nogi ;)

4. Pharmaceris A; Puri-Sensilium ; Łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu (150 ml; ok. 29 zł).
Jeśli chodzi o wieczorną pielęgnację to do oczyszczania twarzy nadal stosuję aniołka z Lusha, o którym pisałam co nieco w lutowych ulubieńcach TUTAJ, a o którym recenzja na pewno się jeszcze ukaże. Rano natomiast bardzo chętnie sięgam po piankę do mycia twarzy z Pharmaceris, która jest niezwykle przyjemna w użyciu i naprawdę delikatna dla skóry. A że uwielbiam pianki do mycia twarzy to i ta bardzo przypadła mi do gustu.

5. E-naturalne; Kwas hialuronowy; 1% - żel (50 g; 9,90 zł).
Przypomniałam sobie o nim w marcu kiedy to szukałam w lodówce kropli do nosa dla mojego dziecka. Zupełnie zapomniałam, że jakiś czas temu go kupiłam i wstawiłam na boczną półkę do lodówki, bo właśnie tam należy go przechowywać. Od jakiegoś czasu używam na noc kremu do twarzy z Yves Rocher, który dla mnie okazał się zbyt ciężki i mimo, że powinien nawilżać to mam wrażenie, że tylko natłuszcza buzię. Zaczęłam więc do tego kremu codziennie dodawać niewielką ilość żelu hialuronowego i to był strzał w 10! Krem dużo szybciej się wchłania, ma lżejszą formułę i obecność tego żelu/kwasu sprawia, że moja buzia czuje się nawilżona. Rano już się nie budzę z suchymi skórkami na twarzy :)

6. Sephora; Glossy Lip Pencil 02 Glossy Raspberry; Ołówek do ust (2,84 g; 39 zł).
Kupiłam go podczas akcji "wymień stare na nowe" i absolutnie nie żałuję. Od czasu zakupu sięgam po niego niemal codziennie albo i kilka razy dziennie. To takie połączenie pomadki z błyszczykiem, jeśli ktoś nie przepada za błyszczykami ale lubi efekt jaki dają na ustach to myślę, że byłby zadowolony. Kolor może nie utrzymuje się super długo ale schodzi z ust równomiernie. No i przyjemnie je nawilża.

-----
Tak prezentują się moi marcowi ulubieńcy. Troszkę się ich uzbierało, ale używanie tych produktów to dla mnie czysta przyjemność. Wiem, że jeśli mi się skończą, a zejdę ze swoich kosmetycznych zapasów to kiedyś z pewnością do nich wrócę :)

Znacie któryś z opisywanych przeze mnie produktów? Jestem bardzo ciekawa czy i u Was te produkty się sprawdziły :)


czwartek, 27 marca 2014

Zakupowe podsumowanie marca :)

Koniec miesiąca się zbliża w związku z czym nadszedł czas na jego podsumowanie. Zacznę od notki zakupowej, następnie ukażą się ulubieńcy lub zdjęcia z instagramu a na końcu denko lutowo-marcowe. W tym miesiącu trochę nowych rzeczy mi przybyło dlatego też bez zbędnego gadania przejdę do zakupowego podsumowania marca.


W Sephorze jakoś na początku miesiąca były dni VIP czyli na wszystkie produkty obowiązywała zniżka 20%. Ponieważ ja jak zwykle nie miałam jak się wybrać na zakupy (czyt. dziecko chore) więc postanowiłam przetestować ich sklep online, szczególnie że przy zakupach powyżej 50 PLN dostawa kurierem była gratis. Mój tonik z Lush'a był już na wykończeniu więc postanowiłam tym razem sięgnąć po zachwalany na wielu blogach tonik do twarzy  z firmy Pat&Rub. Po obniżce zapłaciłam za niego 55 PLN/200 ml. Dodatkowo dorzuciłam także moją ukochaną myjkę do ciała (a ich już przetestowałam sporo i ta jest wg mnie zdecydowanie najlepsza).


Od 18.03 do 31.03 w Sephorze trwa akcja "wymień stare na nowe". Polega ona na tym, że w zamian za przyniesione puste opakowanie po zużytym produkcie do makijażu lub opakowanie niekoniecznie puste dostajemy 40% rabatu na max 5 produktów kolorowych marki Sephora. W akcji tej brałam udział w zeszłym roku i w tym także bardzo chętnie z niej skorzystałam. Kupiłam jeden z moich ulubionych podkładów czyli podkład korygujący w odcieniu Light i nr 20. Bardzo go lubię bo całkiem dobrze kryje (choć bez korektora się nie obędzie) i długo się na mojej buzi utrzymuje. Cena po rabacie również przyjemna bo zamiast 59 PLN zapłaciłam za niego 35 PLN/25 ml. 


Do podkładu dobrałam także jeden z moich ulubionych pudrów/podkładów: matujący podkład w kompakcie w odcieniu Medium 24 Vanilla. Miałam już pudry z tej serii i dobrze się u mnie spisywały choć oczywiście nie ma mowy o matowieniu buzi przez 8h tak jak obiecuje producent. Zazwyczaj po 4-5h używam chusteczek matujących, ale nie muszę już dokładać pudru i makijaż wytrzymuje do wieczora. Za cenę po obniżce czyli za 35 PLN/8,5 g warto wypróbować.


Ostatnimi dwoma produktami na które się skusiłam to produkty do ust. O ile na ołówek do ust glossy miałam ochotę od samego początku, tak atrament do ust wpadł w moje ręce całkiem przypadkowo. Jeden i drugi produkt jest całkiem przyjemny a ołówek do ust katuję codziennie odkąd go kupiłam bo go uwielbiam. Za atrament do ust zapłaciłam 33 PLN natomiast za ołówek - 23 PLN.



W marcu mój mąż był służbowo w Warszawie i kupił mi kilka produktów na które od dawna miałam ochotę. Pierwszym z nich jest transparentny puder w wersji prasowanej prep+prime z MAC'a. Ten puder chodził mi po głowie już od długiego czasu ale wahałam się bardzo pomiędzy wersją kompaktową i sypką. I żałuję, że nie wzięłam wersji sypkiej bo niestety wersja prasowana słabo matuje. Używam go więc czasami do poprawek w ciągu dnia. Kolejny produkt z MAC to upragniony od jakiegoś czasu mineralny róż do policzków w odcieniu Dainty. Kolor tego różu jest naprawdę bajeczny i odkąd go dostałam to używam praktycznie codziennie. Niestety u mnie szybko się ściera więc muszę tak z 2 razy dziennie robić poprawki. I ostatnim produktem z MAC'owego szaleństwa jest pomadka do ust o wykończeniu lustre i nazwie politely pink. 


Maska oczyszczająca do włosów z Phenome to produkt, na który polowałam dość długo, ale w sklepie internetowym niestety ciągle był niedostępny. Mężowi udało się więc kupić tę maskę stacjonarnie i z tego co mówił było ich całkiem sporo. I ostatnim przystankiem w Warszawie był sklep Bath & Body Works, z którego chciałam żele antybakteryjne do rąk i świeczki, ale na te drugie nie było żadnej fajnej promocji. Co prawda żele do rąk chciałam w innych wariantach zapachowych ale dostępne były tylko te dwa: twilight woods (który znam i bardzo lubię) oraz carribean escape.


Do Hebe udałam się w celu kupienia lakieru Perfect Stay z firmy Astor w odcieniu 005 Light Pink Manicure. Kiedy zobaczyłam go u TheOleskaaa na instagramie to wiedziałam, że musi być mój. Dodatkowo do koszyczka wpadły mi: lakier Eveline MiniMax 833 oraz top coat Catrice QuickDry & High Shine.


W Hebe także kupiłam produkty pod oczy bo akurat mój ostatnio używany się skończył i zostałam bez żadnego nawilżacza. Postawiłam na bardzo lubiany przeze mnie żel ze świetlikiem lekarskim pod oczy i na powieki z Flos-Leku oraz na odżywczy krem regenerujący pod oczy z Tołpy z serii lipidrio. Poszłam co prawda po wersję z białym hibiskusem, o którym tyle dobrego pisała Anetka, ale niestety tego wariantu w Hebe w ogóle nie mieli. Dodatkowo na wypróbowanie wzięłam maskę-peeling-żel 4 w 1 oczyszczająco-matujący również z Tołpy, bo ich maseczek jeszcze nigdy nie miałam.


Moje pierwsze wyjście do Natury zaowocowało zakupem turbany do włosów Spa Aroma, który bardzo polecała Iwetto. I muszę powiedzieć, że faktycznie jest to rzecz bardzo przydatna a cena 10 PLN w tym przypadku nie jest wygórowana. Później dokupiłam jeszcze jedną sztukę tyle że pomarańczową ;)


Drugi raz do Natury udałam się po poście Magdy znanej jako jamapi, kiedy to zaprezentowała na swoich rzęsach kolorowe tusze do rzęs z firmy Essence. Zbyt dużego wyboru jednak nie miałam ponieważ w mojej drogerii produkty te rozeszły się w tempie ekspresowym. Pochwyciłam więc przedostatni tusz o nr 01 w zielonym kolorze oraz ostatni tusz z nr 02 czyli niebieski. Dodatkowo do koszyczka wpadł mi nowy lakier do paznokci z Sensique o nr 185 i nazwie look at the sky.


Na top coat Seche Vite miałam ochotę od bardzo długiego czasu, strasznie się jednak bałam tego ściągania lakieru na końcówkach czy też przy skórkach więc za każdym razem z niego rezygnowałam. Jako, że mój top coat Essie GTG wypełnił się sporą ilością pęcherzyków powietrza, które za każdym razem przenosiły się na pomalowane paznokcie i wyglądało to paskudnie postanowiłam dać szansę SV. Póki co użyłam go jeden raz ale było to udane spotkanie, lakier ani się nie skurczył ani nie był ściągnięty a manicure idealny przez 3 dni. Oby tylko tak dalej. Swój egzemplarz zamówiłam w mintishop - polecam Wam zakupy w tym sklepie, przesyłka ekspresowa (pocztą polską miałam już produkt w domu na drugi dzień) i pięknie zapakowana.


Jak już jesteśmy przy zamówieniach składanych drogą internetową to w drogerii e-kobieca, jeszcze w ubiegłym miesiącu zamówiłam kilka produktów Sally Hansen dla siebie i dla mamy. Niestety pierwsza paczucha przyszła uszkodzona: cały zmywacz do paznokci się wylał więc musiałam ją odesłać (aczkolwiek obsługa sklepu i uwzględnienie reklamacji pierwsza klasa). Ja zdecydowałam się na top coat Dries Instantly (który nakłada się na suche paznokcie) oraz na top coat Super Shine, który na swoim blogu zachwalała Marta. Jako gratis otrzymałam lakier Virtual.


Na colorowo.pl z okazji Dnia Kobiet była promocja: -40% na wszystkie lakiery. Promocję świąteczną przegapiłam więc tym razem jak tylko się o niej dowiedziałam to złożyłam zamówienie. I takim sposobem moje lakierowe zbiory zasiliły następujące lakiery z Colour Alike: typografia H, 501 do jasnej choinki!, 502 figa z makiem, 503 o w bombkę, 496 Bamberka, 495 Maltanka oraz holo top coat. O w bombkę i Maltankę mogliście już zobaczyć tu i tu 

Od mojej kochanej A., której raz jeszcze bardzo dziękuję :* otrzymałam paczuszkę z dobrociami z DMu.


Nie będę Was trzymać w niepewności i pokażę jej całą zawartość ;)


Coś na punkcie czego mam totalnego bzika czyli... żele pod prysznic z firmy Balea: truskawowy, mango, karambola oraz melon. Trzy ostatnie żele pochodzą z tegorocznej letniej limitki. Najbardziej spodobał mi się żel o zapachu mango, pachnie identycznie jak ten, który był w letniej limitce bodajże w 2012 roku. 


Balsam pod prysznic z olejkiem do skóry bardzo suchej z firmy Balea to nowość, do tej pory firma miała w ofercie taki produkt ale do skóry suchej i bez olejku, z którym moja skóra naprawdę bardzo się polubiła. Jestem jego niezmiernie ciekawa. Łagodzący krem po depilacji z Balea to mój ulubieniec, zużyłam już dwie tubki i z wielką przyjemnością do niego wracam bo u mnie działa tak jak powinien. Natomiast zmywacz bez acetonu z Ebelin już miałam przyjemność stosować i uważam, że jest dosyć dobry, aczkolwiek bardzo mnie ciekawi również ten niebieski z acetonem.


W paczuszce nie zabrakło też produktów, które lubię czyli soli do kąpieli Balea. Moimi ulubieńcami są te z Dressdner-Essenz bo mają fantastyczne i intensywne zapachy ale te z Balea także lubię.


I ostatnia rzecz z paczuszki czyli pomadka do ust p2 Secret Gloss w odcieniu 010 Secret Whisper. Jeszcze jej nie używałam bo czekam na ładniejszą pogodę, żeby najpierw cyknąć jej zdjęcia ;)

Za produktami z Avonu średnio przepadam, mam kilka sprawdzonych po które sięgam, inne raczej mało mnie interesują. Postanowiłam jednak po przeczytaniu kilku słów na blogu Beauty_Station sięgnąć po regenerująco-odżywczy krem do rąk z masłem kakaowym z Avonu.


Ostatnim kosmetycznym produktem zakupionym w marcu jest sól do kąpieli stóp z kozim mlekiem z profesjonalnej serii Bielendy. Jakiś czas temu przeczytałam na jej temat recenzję u Magdy (77gerda) i wiedziałam, że kiedyś ten produkt kupię, a że ostatnio przechodziłam obok sklepu w którym ten produkt mieli to kupiłam bez wahania. I był to naprawdę zakup doskonały.

A z niekosmetycznych nowości skusiłam się oczywiście na... organizer z Biedronki :D


Uff... Wreszcie dobrnęłam do końca, mam nadzieję, że Wy także daliście radę ;)
W tym miesiącu trochę poszalałam z zakupami, ale w przyszłym mam zamiar przystopować i jeśli już kupić to tylko to, co mam zaplanowane.

Jestem bardzo ciekawa jak wyglądają Wasze marcowe nowości :))


środa, 26 marca 2014

Emulsja do mycia twarzy z rumiankiem i oczarem wirginijskim, Alverde

Dawno dawno temu (no może nie aż tak bardzo dawno) pisałam Wam o moim ulubionym produkcie zarówno do oczyszczania twarzy z brudu jak i demakijażu czyli o emulsji myjącej z nagietkiem -> klik. Niestety produkt ten już jakiś czas temu zniknął z DM-owych półek (na całe szczęście mam jeszcze 2 opakowania zachomikowane) i jego miejsce zajął inny: emulsja myjąca z rumiankiem i oczarem wirginijskim również z Alverde. I to właśnie ten produkt chciałabym Wam dzisiaj przybliżyć.


Opakowanie emlusji z rumiankiem jest identyczne jak i emulsji rumiankowej czyli mamy do czynienia z miękką plastikową tubą zamykaną klapką. Klapkę można otworzyć bez żadnego problemu nawet mokrymi rękoma bez obaw, że połamią się przy tym paznokcie. Pojemność produktu to także jak w przypadku emulsji nagietkowej 150 ml. Design jak zawsze mi się podoba, ale o tym, że opakowania DM-owych produktów bardzo mi się podobają pisałam już wiele razy :)


Emulsja jest koloru białego i ma dosyć gęstą konsystencję przypominającą treściwy krem. Mimo tego dobrze rozprowadza się na twarzy, jest taka 'przyjemna', choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy może lubić mazać się po twarzy 'kremem'. Zapach jest średnio intensywny ale bardzo przyjemny, nie wyczuwam w nim alkoholu (bo alkohol ma w składzie) ani nie pachnie mi rumiankiem. Nie jest też ciężki czy przytłaczający.


Na opakowaniu widnieją następujące informacje: "Łagodna formuła emulsji oczyszczającej z kwiatem rumianku i oczarem wirginijskim idealnie przygotowuje skórę wrażliwą do dalszej pielęgnacji. Łagodna formuła tej emulsji delikatnie oczyszcza twarz z brudu i makijażu. Składniki takie jak masło shea, olej z oliwek i olej słonecznikowy pomagają zachować naturalną równowagę skóry i poziom nawilżenia. Emulsję należy spienić z odrobiną wody, nałożyć na twarz, szyję i dekolt i zmyć dużą ilością ciepłej wody."

Skład: Aqua (Water), Helianthus Annuus Seed Oil*, Glycerin, Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter*, Cetearyl Glucoside, Olea Europaea Fruit Oil, Levulinic Acid, Xanthan Gum, Palmitic Acid, p-Anisic Acid, Stearic Acid, Sodium Levulinate, Tocopherol, Parfum**, Limonene**, Sodium Hydroxide, Linalool*, Bisabolol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Hamamelis Virginiana Leaf Extract. |* składniki pochodzące z upraw ekologicznych ** z naturalnych olejków eterycznych


Emulsji z rumiankiem i oczarem wirginijskim używałam zazwyczaj wieczorem, ale tylko do domycia resztek makijażu twarzy (wstępnie już oczyszczonej płynem micelarnym) ponieważ przy demakijażu całej twarzy ten produkt się niestety nie spisał. Kilka razy próbowałam nim zmyć cały makijaż aczkolwiek bezskutecznie, zawsze coś mi zostawało na twarzy o oczach już nie wspominając. Natomiast z domywaniem resztek makijażu radził sobie bardzo dobrze. Czasami używałam tej emulsji także rano i to również jest dobra opcja do używania tego produktu. Ta kremowa konsystencja jest niezwykle przyjemna i buzia po użyciu tego produktu jest naprawdę przyjemna i gładka w dotyku. Nie występuje żadne uczucie ściągnięcia, nie trzeba od razu biec po tonik i krem. W przypadku tej emulsji nie ma mowy o pienieniu się, ale ja lubię zarówno i pieniące i niepieniące się formuły więc dla mnie nie jest to ani plus ani minus.


Nie jest to produkt, który mógłby mi zastąpić ukochaną emulsję myjącą z nagietkiem ponieważ poprzednia emulsja pozwalała mi na zmycie całego makijażu twarzy tylko przy jej użyciu - nie potrzebowałam żadnych dodatkowych produktów. Mimo tego polubiłam się z tym produktem i myślę, że jeszcze kiedyś u mnie zagości (chyba mam jeszcze jedną tubkę w zapasie) choć jeśli miałabym Wam polecić produkt do oczyszczania twarzy o kremowej konsystencji to bardziej poleciłabym Wam delikatny krem do mycia buzi z Balea -> klik.

Miałyście może do czynienia z tym produktem? Albo z wersją nagietkową?


poniedziałek, 24 marca 2014

NOTD: Colour Alike - Maltanka

Ostatnio pokazywałam Wam pierwszy z moich lakierów holograficznych z CA -> klik. Moja miłość do holosków coraz bardziej wzrasta w związku z czym chciałam Wam dzisiaj zaprezentować kolejny lakier holograficzny 495 Maltanka z firmy Colour Alike, pochodzący z kolekcji PZN. 


Podobnie jak i poprzedni lakier tak i ten ma pośrednią konsystencję - nie jest ani zbyt gęsty ani zbyt rzadki dzięki czemu możemy uniknąć sytuacji zalania skórek. Pędzelek pomimo tego, że jest cienki dobrze rozprowadza lakier po płytce paznokcia, całkiem dobrze manewruje się nim także przy skórkach. Do pełnego krycia wystarczyłaby pewnie jedna grubsza warstwa, ale ja jak zwykle nałożyłam dwie cieńsze. Zmywa się bezproblemowo - tak jak zwykłe lakiery i na moich paznokciach przetrwał dłużej niż lakier "o w bombkę" bo 3 dni. Wysycha także całkiem szybko nawet bez użycia wysuszacza.

Na paznokcie nałożyłam primetime od Orly, warstwę odżywki Eveline 8w1, dwie warstwy lakieru holograficznego Colour Alike 495 maltanka oraz top coat Dries Instantly z Sally Hansen.

Tak prezentuje się lakier w słoneczku:








A tak przy użyciu lampy błyskowej:



Jako, że uwielbiam wszelkie odcienie niebieskości na paznokciach - ten kolor również bardzo przypadł mi do gustu i na pewno zagości na moich paznokciach jeszcze nie jeden raz. Choć nie będę ukrywać że 'o w bombkę' jednak ciut bardziej polubiłam za lepszy efekt holo.

Posiadacie ten kolor w swojej kolekcji? Jestem bardzo ciekawa czy przypadł Wam do gustu czy wolicie jednak inne kolorki :)


sobota, 22 marca 2014

NOTD: Colour Alike - O w bombkę

Długo opierałam się przed złożeniem zamówienia na colorowo.pl choć tak w zasadzie nie wiem czemu. Ciągle odsuwałam je w czasie, ale co się odwlecze to nie uciecze. 8 marca z okazji Dnia Kobiet w sklepie internetowym była promocja -40% na wszystkie lakiery Colour Alike. Skusiłam się więc na 7 buteleczek, które pokażę w poście zakupowym na koniec miesiąca (Ci, którzy mnie śledzą na instagramie pewnie już moje zakupy widzieli ;)). Pierwszym lakierem, który wylądował na moich paznokciach jest lakier holograficzny o nazwie o w bombkę. 



Colour Alike 503 o w bombkę to lakier pochodzący z holograficznej kolekcji Hola Hola. Jego odcień to taki burgund z masą holograficznych drobinek, które delikatnie się mienią. Konsystencja tego lakieru jest taka pośrednia - ani zbyt gęsta ani zbyt rzadka, a pędzelkiem pomimo tego, że jest cienki naprawdę dobrze się maluje. Do pełnego krycia tak naprawdę mogłaby wystarczyć jedna grubsza warstwa ja natomiast nałożyłam dwie cieńsze. Zmywa się bezproblemowo, na moich paznokciach jednak przetrwał tylko 2 dni bo po tym czasie pojawiły się już odpryski. Jestem co prawda przyzwyczajona do malowania paznokci co 3 dni a nie co 2 ale temu lakierowi to wybaczam :) Dwie warstwy schną całkiem szybko, nawet pokusiłam się o nie używanie wysuszacza żeby sprawdzić tempo wysychania lakieru.

Na paznokcie nałożyłam primetime z Orly, dwie warstwy lakieru holograficznego Colour Alike 503 o w bombkę oraz top coat Dries Instantly z Sally Hansen.

Tak lakier prezentuje się w świetle dziennym:







A tak przy użyciu lampy błyskowej:



Mimo słabej trwałości na moich paznokciach ten lakier mnie oczarował. Ten kolor, te mieniące się drobinki... uwielbiam lakiery holograficzne!

A Wam jak się widzi ten kolor lakieru i efekt holo?

PS. Zwiększyłam rozmiar zdjęć - dajcie znać czy nie są zbyt duże :)


czwartek, 20 marca 2014

Ulubieniec i niekoniecznie ulubieniec czyli o masłach Farmony słów kilka

Z natury jestem leniuszkiem (albo i leniuchem bo w sumie całkiem sporym) i tak naprawdę dopiero kiedy zaczęłam przeglądać blogi i zdecydowałam się zacząć prowadzić swój - zaczęłam w miarę regularnie używać smarowideł do ciała (w miarę bo czasami zdarza mi się mieć lenia :)). Pamiętam jeszcze czasy jak masła do ciała omijałam szerokim łukiem bo bałam się, że będą się wchłaniać godzinami... Dzisiaj w sezonie jesienno-zimowym nie wyobrażam sobie bez nich pielęgnacji, dlatego też chciałabym Wam powiedzieć co nieco o masłach do ciała z firmy Farmona o zapachu szarlotki z bitą śmietaną oraz ciemnej czekolady i orzecha pistacji, których ostatnio używałam.



Masła do ciała z Farmony zostały umieszczone w okrągłych, plastikowych, odkręcanych pojemniczkach o pojemności 225 ml. Jeśli chodzi o ten typ produktu to dla mnie taka forma opakowania jest najlepsza: nie ma żadnego problemu z wydobyciem go do samego końca. Co prawda trzeba w nim grzebać palcami, ale zanim przystąpię do aplikacji zawsze myję ręce. Masła dodatkowo zostały zabezpieczone sreberkiem więc kupując je mamy pewność, że nikt przed nami nie wkładał w nie paluchów. Design w jednym i drugim przypadku bardzo mi się podoba, ogólnie seria sweet secret ma całkiem fajne opakowania.



Konsystencja jednego i drugiego masła jest taka sama czyli przyjemnie kremowa, mi kojarzy się z takim miękkim masłem do jedzenia, które można od razu rozsmarować na chlebie. Produkt bardzo dobrze rozprowadza się po ciele, nie zostawia po sobie żadnych smug, nie roluje i naprawdę całkiem szybko się wchłania. Czytałam kiedyś, że u niektórych wersja o zapachu ciemnej czekolady i orzecha pistacji brudzi ubrania - u mnie nic takiego nie miało miejsca. 



Producent w przypadku jednego i drugiego produktu obiecuje nam, że dzięki regularnemu stosowaniu tych maseł do ciała nasza skóra będzie wypielęgnowana, jedwabiście gładka i pachnąca. Bogata receptura ma zapewniać intensywne i długotrwałe nawilżenie, łagodzić uczucie szorstkości oraz odżywiać i regenerować skórę a zapach ma pobudzać zmysły i wprowadzać nas w doskonały nastrój.



Skład masła szarlotkowego: Aqua (water), Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Ethylhexyl Stearate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Glyceryl Stearate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Cera Alba (Beeswax), Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Parfum (Fragrance), Propylene Glycol, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Hydrolyzed Milk Protein, Lactose, Cinnamomium Zeylanicium (Cinnamon) Bark Oil, Inulin Lauryl Carbamate, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Bha, E150C, Cl 16255, Cinnamal

Skład masła czekoladowego: Aqua, Butyrospermum Parkii, Isopropyl Myristate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Helianthus Annuus Seed Oil, Cyclomethicone, Cera Alba, Parfum, Propylene Glycol, Theobroma Cacao Extract, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Pistachia Vera Seed Extract, Acrylates/C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Bha, Benzyl Benzoate, Limonene, Benzyl Alcohol, Cl 19140, Cl 14720, Cl 42090



Obietnice umieszczone przez producenta na opakowaniach wg mnie zostały spełnione prócz jednej ale o tym za chwilę. Z działania obydwu maseł jestem tak samo zadowolona. Moja skóra faktycznie była gładka i miła w dotyku, a nawilżenie utrzymywało się od wieczora do wieczora, choć zaznaczam, że moja skóra jest normalna - w przypadku suchej skóry podejrzewam, że mogłaby być konieczność wsmarowania czegoś dodatkowo rano. Jedno i drugie masełko dobrze się rozprowadzało i szybko wchłaniało co dla mnie jest dużym plusem bo nie lubię czekać zbyt długo na założenie pidżamy. Można by było rzec, że jestem z obydwu produktów tak samo zadowolona, ale niestety nie jestem. Tak jak mój nos pokochał wręcz zapach masła szarlotkowego, który mimo swojej intensywności jest niezwykle przyjemny i mi autentycznie kojarzy się z zapachem jabłecznika z cynamonem, tak zapach masła czekoladowo-orzechowego nie przypadł mi do gustu. Dla mnie jest on po prostu zbyt ciężki i strasznie duszący, mimo że zapachy czekoladowe uwielbiam. I tak jak ogromnym plusem dla mnie jest to, że zapach szarlotkowego masła na mojej skórze utrzymywał się bardzo długo tak w przypadku drugiego produktu był to dla mnie spory minus. Wydajność obydwu maseł jest całkiem dobra - każde z nich starczyło mi na około miesiąc codziennego używania.

Do masła szarlotkowego z pewnością jeszcze kiedyś wrócę, bo jego stosowanie było dla mnie ogromną przyjemnością - nawet mojemu mężowi podobał się zapach tego produktu (a jemu wszystkie smarowidła do ciała wiecznie śmierdzą) natomiast z wersją czekoladowo-orzechową było to moje pierwsze i ostatnie spotkanie. 

Mieliście może do czynienia z tymi masłami do ciała? Jestem bardzo ciekawa co sądzicie o tych produktach :)


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...